From X to the Z – nasze ulubione numery Xzibita

Opublikowano: 06/11/2019
Autor: Maciej Werner
Zdjecie newsa

Mr. X to the Z odwiedzi nasz kraj już w najbliższy weekend! 9-go listopada Xzibit zagra koncert w warszawskim Palladium, a dzień później zawita do Krakowa, do klubu Kwadrat! Czekając na te koncerty, od kilku już tygodni, jak na szpilkach, postanowiliśmy zrobić sobie mały przelot przez dyskografię reprezentanta Likwit Crew. Hitów tutaj tyle ile litrów Hennessy przelała ta szalona ekipa z LA, zaczynajmy więc.

1. „At the Speed of Life” (1996)

Tym album, w roku wydania m.in. „All Eyez On Me”, „Beats , „Beats, Rhymes and Life”, „The Score”, „Reasonable Doubt” i „Muddy Waters”, zadebiutował również Xzibit. Naszemu bohaterowi na swój debiut udało się zebrać beaty od E-SwiftaTha Alkaholiks, z którymi to znajomość bardzo X’owi w karierze pomogła, a także od DJ Muggsa i Diamonda D. Wydane przez Loud Records  „At the Speed of Life” zebrało bardzo dobre recenzje, a za najlepsze numery z krażka, większość zapytanych wymieni najprawdopodobniej singlowe „Paparazzi” i „The Foundation”.  Wybory jak najbardziej zrozumiałe.  My dodalibyśmy do tego jeszcze numer tytułowy oraz „Eyes May Shine”.

2. „40 Dayz & 40 Nightz” (1998)

Druga solówka Xzibita to, naszym zdaniem, najlepszy album jaki nagrał Alvin Joiner, chociaż dopiero następny krążek miał wywindować rapera do czołówki mainstreamu. Jednak to „40 Dayz & 40 Nightz” jest najbardziej spójne brzmieniowo, wokal X’a jest tak ostry i chropowaty, że można by nim drewno piłować, a bębny walą po uszach jak należy. A otwierający album, następujący po Intrze, numer „Chamber Music” jest tego najlepszym przykładem. Jeśli chodzi o brzmienie albumu, dużą zasługę ma tutaj Sir Jinxa. Swoje trzy grosze dorzucili także Soopafly, The Glove, Bud’da, Jesse West i E-Swift. I co my tutaj dalej mamy? „3 Card Molly”, „Pussy Pop” z Method Manem, „Let I Rain”, no i oczywiście, hitowe „What U See Is What U Get”.

3. „Restless” (2000)

Tutaj hitów mamy zatrzęsienie. „Restless” to największy komercyjny sukces Xzibita, a każdy zawarty na tym albumie numer mógłby śmiało być radiowym singlem, z hitowym potencjałem. To również ten krążek X to The Z, z którym mamy największe wspomnienia. I ma ja pewnie większość, których muzycznie wychowały lata dwutysięczne. Kto wtedy na domówce nie bujał się do wyprodukowanego przez Dre’a, Mel-Mana i Scotta Storcha bangera „X” czy „U Know”? No kto? Przez trzecie wydawnictwo Alvina przewinęła się cała plejada westcoastowej pierwszej ligi tamtych czasów. Snoop Dogg, Dr. Dre, Eminem, Nate Dogg. Obecni są także Rockwilder, Erick Sermon, Tash i J-Ro, DJ Quik,  Kokane, a miejsce znalazło się również dla nauczającego KRS-One’a. My z tej istnej kaskady bangerów wybieramy „Front 2 Back”, „Alkaholik”, „D.N.A. (Drugs-N-Alkahol)”. A przede wszystkim, nieśmiertelne „Get Your Walk On”.

4. „Man vs. Machine” (2002)

Po sukcesie trzeciego, platynowego albumu Xzibit był już jednym z najpopularniejszych rapowych graczy na Zachodnim Wybrzeżu. Zaczął więc szukać X nowych przestrzeni do samorealizacji. A, że z zamieszkiwanego przez niego Los Angeles do świata filmu i przemysłu rozrywkowego jest wyjątkowo blisko, wkrótce naszego bohatera zobaczyć mogliśmy w takich produkcjach jak „Breaks”, „The Eastsidaz” i „The Wash” – wszystkich mocno osadzonych w hiphopowym klimacie. Aktorska aktywność z pewnością miała wpływ na czwarty album rapera. „Man vs. Machine” jest bowiem zwyczajnie kontynuacją poprzedniego krążka. Bliźniacze brzmienie, praktycznie ten sam dobór gości, jeszcze więcej Doctora Dre, i niestety całkowita nieobecność E-Swifta i reszty kompanów z Likwit Crew. Troszkę tutaj wszystko zbyt miałkie jak na Xzibita. Z tego krążka wybieramy „My Name” z Eminem i Nate Doggiem, „The Gambler” oraz „Enemies”. A także, bonusowo dodane „What a Mess” na beacie Premiera.

5. „Weapons of Mass Destruction” (2004)

I zaczynają się lekkie schody w naszym przelocie przez dyskografię Xzibita. Bo i X zaczął się nam na trochę rozmieniać na drobne. Niezadowolony z procesu tworzenia, jak i promocji poprzedniego krążka, urodzony w Detroit raper, i obecnie także aktor, porzucił producencki sztab Doctora Dre i Loud Records jako wydawcę, wziął beaty od m.in Jelly Rolla, DJ’a Khalila, Battlecata, Timbalanda, Hi-Teka i Mr. Portera, i o dziwo, stworzył najbardziej nijaki album w swojej dyskografii. I naszym zdaniem najsłabszy. Bez singli na pierwszych miejscach przebojów, bez zapadających w pamieć featuringów. No może z wyjątkiem „Hey Now” z Keri Hilson, którego wolelibyśmy nie słyszeć. My stawiamy na „LAX”, singlowe „Crimal Set” i „Klack”. A sam krążek „Weapons of Mass Destruction” i tak złotem się okrył.

6. „Full Circle” (2006)

Z tym album odczucia, niestety, zbliżone mamy do poprzedniego. Jednakże, na „Full Circle” jest już trochę lepiej niż dwa lata wcześniej. Mr. X to The Z jako producenta wykonawczego swojej szóstej solówki zaangażował Keitha Shocklee – załoganta The Bomb Squad, producenckiej ekipy odpowiedzialnej za brzmienie Public Enemy, znanego również jako Wizard K-Jee. Warto zauważyć, że wśród gości zaproszonych gości, m.in. The Game’a, Too $horta i Kurupta, pojawia się tutaj również King T, pierwszy reprezentant Likwit Crew na albumie Xzibita od czasu „Restless”. Co naszych faworytów na „Full Circle”. Tutaj szczególnie odkrywczy nie będziemy, i obstawimy numery, na które również postawił X przy wyborze singli promujących to wydawnictwo.

https://www.youtube.com/watch?v=mU_CKn_Ryd8

7. „Napalm” (2012)

Albumem „Full Circle” Xzibit zakończył swój, jak dotąd, dwuletni cykl wydawniczy. Pomimo udziału w przeogromnej liczbie produkcji filmowych jak i telewizyjnych, fabularnych jak i dokumentalnych, udało mu się dostarczać fanom nowe nagrania co ok. 24 miesiące. Przerwa była jednak potrzebna. Na sześć długich lat Alvin Joiner oddał się głównie aktorstwu i prowadzeniu najróżniejszych programów, by ostatecznie w 2012 roku spuścić na nas „Napalm”. Krążek nagrany w całkiem innych dla hiphopu czasach, niż poprzednie wydawnictwo. Zaznaczone zostało to już na wstępie w numerze „State of Hip-Hop vs. Xzibit”. Dalej jest równie dobrze. Już w następnym „Everything” gospodarz jest taki jakim lubimy go najbardziej, tytułowy i singlowy „Napalm” to już jest ogień kompletny, a „Louis XIII”, gdzie w końcu pojawiają się Tha Alkaholiks i King T miło kojarzy się ze starymi czasami. „Napalm” to dobry album, zyskał przychylne recenzje, i trochę dziwi nas, że siódmy album Xzibita odbił się tak małym echem.

No to nasz mały przelot przez dyskografię Xzibita mamy zakończony i teraz z czystym sumieniem, przygotowani jak należy, powiedzieć możemy, że widzimy się pod sceną! Jaka by ta dyskografia nie była, to Mr X to The Z i dla każdego fana hip-hopu jest to koncert z kategorii „must see”. Szczegóły obu, organizowanych przez Big Idea w Warszawie i Krakowie wydarzeń znajdziecie w tym miejscu.

Powiązane:
Najnowsze newsy:
Komentarze: