Jest takie powiedzenie: „przestańmy robić z głupich ludzi sławnych ludzi”. W pełni się pod nim podpisuję. Jest jednak cała masa ludzi, która postępuje wbrew temu powiedzeniu i buduje troglodytom szerokie, solidne schody, po których bez problemu wspinają się po sławę i pieniądze. Niestety zjawisko to dotyczy również rapu, w którym raperzy, zwłaszcza w ostatnim czasie, prześcigają się w rzucaniu coraz to bardziej durnych linijek, a słuchacze bezmyślnie przyklaskują im i wkładają liście laurowe na głowy. Kto w takiej sytuacji jest jednak głupszy – raper, który wymyśla idiotyczny tekst czy słuchacz, który bezkrytycznie go przyjmuje?
Na wstępie zaznaczę, że mnogość przykładów mogących posłużyć w tym felietonie jest przepotężna. Oczywiście, że mogłem wymienić jeszcze tego i tamtego oraz nie zapomnieć o pięciu innych, ale gdybym miał zahaczyć absolutnie każdego rapera, mającego w swojej twórczości durne teksty, wyszłaby z tego książka. Mam jednak nadzieję, że wybrane przeze mnie przykłady trafnie podeprą postawioną przeze mnie tezę.
Kategorie głupoty
Głupoty płodzone przez grupę społeczną, zwaną raperami, można podzielić na kilka kategorii. Są orły gramatyki, są dzbany aka mistrzowie głupawych przechwałek i tekstów z dupy wziętych, grafomani, przy których Mickiewicz i Słowacki to 'beztalencia’ oraz infantylni chłopcy, którzy zatrzymali się na wieku 5 lat i dalej nie było im dane się rozwinąć. Każda z tych grup ma swoich mocnych reprezentantów, których z przykładami twórczości zaprezentuję w dalszej części tekstu. Z racji tego, że tekst o błędach językowych w polskim rapie powstał już parę ładnych lat temu w ramach innego portalu, nie będę dobijał już tych, którym do szkoły było nie po drodze, a dziś z racji czasów mogą całkiem skutecznie zasłaniać się tarczą z napisem 'dysleksja’.
Dzban challenge
Na pierwszy ogień pójdą zatem raperzy uprawiający „współczesne bragga”. Specjalnie biorę ten termin w cudzysłów, bo kiedyś polscy raperzy dużo częściej chwalili się swoimi umiejętnościami i bragga oznaczała licytację, kto ma lepsze rymy i flow. Dziś słyszymy o przechwałkach nie dotyczących stricte muzyki i tak, na przykład, Diho chwali nam się w kawałku „Naaajak”, że jego „kutas taki długi, że odbija go kolanem”. Nic dziwnego zatem, że postanowił go spożytkować i w kawałku z kolejny asem, Sentino, nawija, że „ruchał pół Warszawy aż mu się znudziło”. Finał tej historii jest jednak przykry i bolesny, bo ostatecznie zwierza nam się, że „od ruchania ma zakwasy”. Diho, specjalnie dla Ciebie wstajemy, nagradzamy Cię owacją na stojąco za bycie ewenementem biologicznym i składamy na Twoje ręce kwiaty z podziękowaniami w imieniu połowy Warszawy. Żeńskiej połowy, mamy nadzieję. Aha, dołączamy maść na ból penisa.
Dzbanowersum dumnie zasilają również Malik Montana oraz Mr. Polska. Poza przebłyskami geniuszu we wspólnym kawałku „Jagodzianki”, gdzie pada genialny wers o „waleniu jej w pizdę jak w bęben, pukaniu jej tak, że śpiewa kolędę”, ci utalentowani artyści to prawdziwi arbitrzy elegantiarum, którzy z należytą uwagą dobierają do swoich zwrotek przykłady ze swojego życia, dzięki którym nie mamy wątpliwości, że to przemili, empatyczni i mądrzy ludzi. I na tym wycinku ich twórczości się skupimy.
Żeby nie być gołosłownym, przytoczyć warto linijkę pana Montany, który w utworze „7 5 0” przedstawia nam swój status społeczny słowami: „Twoja marna pensja to dla mnie z synem kolacja”. Babcia zawsze powtarzała mi, że na wszystkim można oszczędzać, ale nie na jedzeniu. Zatem, smacznego, Malik! Nie zapomnij zrobić zdjęcia paragonu i udostępnić na Insta – to ważne dla wiarygodności!
Absolutnie wartym uwagi jest też fakt, że Mr. Polska ma „złote grille, a ty chodzisz z jednym zębem”. Co Ty sobie myślisz, stary? Mojemu ziomkowi wycenili szufladę górnych jedynek i dwójek na jakieś 20 koła. Cała góra i dół poza jednym zębem pewnie zakręci się koło 100 koła. Stówa? Wydasz ją jakbyś spluwał. Normalnie. Co? Nie masz kupy hajsu? Lamus… Nie to, co cytowany wyżej człowiek sukcesu, wytykający innym, że mają od niego mniej. Ej, Malik! Ej, Mr. Polska! Możemy Was dotknąć i nie myć rąk przez miesiąc, pomimo zagrożenia koronawirusem?
Podobne dowody na to, że raperzy to homo, choć nie wiadomo czy sapiensis sapiens, znajdziemy chociażby u Rogala DDL, który wie co się na mieście o nim gada i potwierdza – „lubisz plotki? Ty, mój chuj jest słodki”.
Young Igi z kolei przejawia niepokojące skłonności stalkerskie, stwierdzając, że „widzi mojej baby sutki”. Najwyższy czas zacząć zasłaniać żaluzje w oknach, bo cholera wie, jaki zboczeniec siedzi w oknie bloku naprzeciwko!
Nie do końca wiemy też, co autor miał na myśli, kiedy słuchamy jak Diox zarzuca komuś, że „wygląda jak Filemon, a jego gadka to kondom”, Tede wyzywa kogoś od „kundla, co sra gównem z cipska”, a Tadek z Firmy stwierdza, że „oni mają tak padakę, własnym chujem się wyjebią w końcu we własną srakę”. Tak, „tak padakę”. To nie literówka.
A z racji tego, że z Rekina przedchillwagonową twórczością sympatyzuję, rzucę tylko bez komentarza hasłem refren kawałka „Party House”. Warto być dociekliwym, drogi czytelniku.
Teraz jestem poetą i wiersz sobie piszę
Panie i Panowie, dziewczęta i chłopcy. Poezja to forma sztuki pisanej najbardziej subtelna z możliwych. Forma charakteryzująca się wyszukanymi metaforami, dzięki którym nasze zmysły zdają się realnie odbierać bodźce, które tak naprawdę spisane są jedynie przed naszymi oczami w formie liter. Wykwintny poeta jest niczym fizyk kwantowy zgrabnie manipulujący najmniejszymi składowymi otaczającej nas rzeczywistości.
Wśród wybitnych raperów, których twórczość śmiało zaliczyć możemy do współczesnej poezji, śmiało wymienić możemy, na przykład Bisza czy Eldokę, natomiast Żuroma absolutnie nie. Jego tekst do kawałka „Dla Kasi” to groteskowy twór, który podczas próby przesłuchania lub przeczytania w formie pisanej, przywodzi na myśl klon Ellen Ripley zmieszany z DNA kosmitów w filmie Obcy: Przebudzenie. Jest dokładnie tak samo karykaturalny i proszący się o zlikwidowanie go. Co jak co, ale jeśli do wyboru miałbym tylko Żuroma lub mojego psa i którąś z tych istot musiałbym zastąpić Konrada na szczycie Mont Blanc żeby napisał swoją wersję monologu, bez wahania namaszczony zostałby do tego 12-letni pies rasy Yorkshire Terrier o imieniu Zuzanna. Dlaczego? Dlatego:
„Masz włosy jak rzodkiewki pływające w miodzie, myślę o nich co dzień,
Tyłeczek taki, że można by grać na nim w piłkę ręczną,
Buzię jak anioł… piękną,
Paznokcie u nóg jak wiosła canoe.”
Wyszukane środki stylistyczne pojawiają się też u Mr.’a Polski twierdzącego, że kiedy „klaszczą rękoma, on klaszcze jajami”, a także Karramby, którego sztuka zawędrowała w naturalistyczne rejony i posługując się turpizmem doradza by „pocałować go w dupę, jak gówno poczuć się”.
Niezwykle oryginalne porównania zaprezentował też Kaz Bałagane w utworze z drugim wybitnym poetą, Belmondo, gdzie zarzuca swojemu wyimaginowanemu przeciwnikowi, że „jego rap stuleja i jego rap łoniaki„.
Sam Młody G zaś błyszczy natomiast takimi klasykami jak „Twoi ludzie dzięcioły, Twoi ludzie jemioły” czy błyskotliwy wers z neologizmem, czyli „mój fiut to dla niej siorber”.
Ponownie wyróżniamy też Rogala DDL, który „farszem nabija cukinie, jeśli bit byłby cukinią”. Rogal, mamy nadzieję, że nie złamie Ci to życia, ale tak jak ślimak wbrew temu, co mówi UE nie jest i nigdy nie będzie rybą, tak bit nie jest i nigdy nie będzie cukinią.
Kim chcesz być jak dorośniesz?
Na nieszczęście dla kultury hip-hopowej niektórzy zechcieli być raperami. Na jeszcze większe nieszczęście, zostali nimi, ale nie dorośli. Na domiar złego, poziom intelektualny słuchaczy pomógł im w osiągnięciu tego celu. Ostatnio świat poszedł mocno do przodu i ludzie mają różne fetysze, a tak długo jak nie robią nikomu krzywdy, mają do nich prawo. Może więc jawne obrażanie rozumu i godności słuchacza przez rapera to jeden z nowych fetyszów rapowej publiki?
O koronę króla infantylności zawalczą dziś znani nam już Mr. Polska, Young Igi oraz Żabson, a także debiutant w tym felietonie – Beteo.
Zaczynając od początku, pan z patriotyczną ksywką nie nauczył się jeszcze poprawnych wersji niektórych słów. Dla niego „szampan wjeżdża ciufcią, ciufcią”.
Młody Igor z kolei niedawno dostał od rodziców książkę dla dzieci opisującą ludzkie ciało. Niepokoi tylko myśl o tym, co dzieje się u niego w przedszkolu, bo sygnalizuje w kawałku „Big Ben”, że „jego kumpel dotknął ją siusiakiem”.
Żabson natomiast w ogóle uczy się jeszcze mówić, co jasno wywnioskować możemy z jego poczynań w ramach Chillwagonu i próby dania ewentualnym oponentom do zrozumienia, że nie warto zaczepiać jego ekipy: „chcesz nam zrobić kuku? No to stukupuku”. Przy okazji dowiadujemy się, że „ma dresik w królika Buggsa”. Mateusz, a bez smoczka już zasypiasz?
Na koniec reprezentant SBM Label, czyli Beteo, który z tego co mówi, był niezłym urwisem. W kawałku „Aquapark” zwierza się, że „mama nie chciała żeby kradł, chciała żeby jadł”. Niejadek jeden. Mamy nadzieję, że chociaż mięsko zjadał do końca, a zostawiał jedynie ziemniaczki.
O tempora, o mores.
Poziom merytoryczny rapu leci na łeb, na szyję. Naturalnie, wciąż powstają wartościowe utwory, natomiast ich ilościowa przewaga nad żenującymi dyrdymałami ćwierćinteligentów drastycznie stopniała i topnieje nadal. Jak wiadomo, żeby artysta święcił triumfy, potrzebna jest mu spora rzesza oddanych fanów. Kto więc jest w tym układzie głupszy – raper tworzący krytycznie niskiej jakości teksty czy słuchacz, który nagradza go za nie atencją i pieniędzmi? A może równy poziom beznadziei toczy oboje? Co za ludzie, co za czasy…