Premiera teledysku nakręconego na czeskim festiwalu.
DJ’ski warm-up, support, występ headliner’a, a na końcu afterparty. Do takiego porządku rzeczy przyzwyczailiśmy się podczas hip-hopowych koncertów. Od jakiegoś czasu jednak obserwujemy tendencję do okrawania tego pakietu z kolejnych jego części. Prawie nie ma już afterparty po koncertach, a coraz większą rzadkością zaczynają być warm-up’y i supporty. Co jest tego przyczyną? Czy mainstream obraził się na podziemie?
Sen o 4 elementach koncertu
Po całym tygodniu wyczekiwania w końcu nadchodzi piątek. W Poznaniu wieczorem gra jedna z największych, polskich legend hip-hopowych. Bramki otwierają o 19:00, więc Masa i KMC są na miejscu idealnie na czas, bo przecież przed koncertem dobrze wczuć się w klimat. Przed wejściem robią jeszcze na szybko wąsa i wjeżdżają do środka.
Od razu po wejściu kierunek bar. Kupują browary, DJ zaczyna grać. Głowy przybyłych zaczynają się bujać, a klub zapełnia się kolejnymi ludźmi. Nagle Masa zauważa ziomków, więc łączą ekipy. W ekipie Maćka jest Grekk, który nawija i robi bity. KMC szybko łapie z nim dobry kontakt i po 5 minutach rozmowy są już ugadani, że jutro Grekk wyśle Kmieciowi paczkę z bitami.
Nagle wszyscy cichną, bo na scenę wjeżdża pierwszy support. Niepozorny ziomek z miejscowości oddalonej o 100km sieka takie wersy, że włosy na łapach stają wszystkim dęba. Parę osób od razu znajduje go na socialach, żeby w domu sprawdzić dokładniej co robi. Gościowi rosną zasięgi, a może i nawet zejdzie parę sztuk wydanej miesiąc temu płyty.
Po nim na scenę wjeżdża StachuYankes – lokalny bohater, który skill’ami jest już dawno w mainstream’ie, tylko mainstream coś zawiechę złapał. Ludzie ożywiają się jeszcze bardziej i nawijają na całe gardło refreny razem ze Staszkiem. Gość czuje wsparcie i szacunek ludzi, co daje mu jeszcze większego kopa do tworzenia nowych numerów. Poza tym, zbiera cenne doświadczenie sceniczne, przez które będzie gotowy wejść na scenę na jakimś gigantycznym festiwalu, co bez dwóch zdań wkrótce nastąpi.
Stachu schodzi, a wiara pod scenę jest już maksymalnie rozgrzana i nakręcona. W sam raz na przywitanie headliner’a i wejście z nim na pełnej od pierwszego kawałka. Koncert jest tak dobry, a emocji tyle, że mija w mgnieniu oka. Publika nie wypuści jednak swojego idola, bez powtórzenia dwóch największych banger’ów. Gość leci więc 2 bisy, żeby ostatecznie usatysfakcjonować swoich fanów.
Na koniec stery przejmuje DJ, a spora część publiki zostaje żeby jeszcze trochę się zalkoholizować i pobujać na parkiecie. W końcu to dobra okazja, żeby trochę się pobawić, pogadać i może też poznać nowych ludzi. Blenderowcy i reszta ekipy zostaje jeszcze przez chwilę i nagle zaczyna dzwonić alarm w telefonie.
Masa, wstawaj, zesrałeś się
Masa budzi się na kanapie w pozycji półleżącej z otwartą książką na brzuchu. Piękny to był sen, zwłaszcza, że dziś rzeczywiście jest piątek i wieczorem idą z KMC na koncert. Kiedy więc nadchodzi odpowiednia pora, podobnie jak we śnie, chłopaki spotykają się na beja przed klubem i wchodzą do niego na 2 godziny przed planowaną godziną wejścia artysty.
W przedsionku przed salą koncertową, zaczynają zastanawiać się czy aby nie pomylili dni. Naokoło cisza jak makiem zasiał. Masa i KMC wchodzą na salę koncertową, a na scenie pusto. Może DJ jeszcze nie dojechał? Może nastąpił klasyczny, 5 element hip-hopu, czyli 'obsuwa’? Zgromadzeni w klubie ludzie, siedzą w grupkach na parkiecie. O takiej stypie to nie nawijała nawet SPR Formacja w kawałku „Tak to stypa”.
Mija czas, a DJ się nie pojawia. Żadnych supportów, pieklących się, że chcą grać też nie słychać. Ludzi wciąż przybywa, a miejsca do siedzenia na parkiecie już prawie nie ma. Co za bezsensowne marnowanie czasu, skoro akustyk jest już na miejscu, a ludzie nie mają co robić. Przecież równie dobrze mogłyby teraz grać supporty, dla których koncerty są jedną z lepszych form promocji ich muzyki.
Kiedy w końcu po niemalże 2 godzinach od otwarcia bramek DJ uwolnił pierwszy dźwięk ze źródła, KMC i Masa wzdrygnęli się, prawie już śpiąc na stojąco. Koncert się zaczyna i niestety kończy nieproporcjonalnie szybko do czasu oczekiwania na niego. Po 3 kawałku raper schodzi ze sceny z powodów problemu z płucem. Oczywiście nie jego wina, szkoda chłopa. KMC z Masą mają chociaż nadzieję, że DJ pogra trochę dobrego rapu, ale nadzieja matką głupich. Ludzie zostają zaproszeni do wyjścia i to by było tyle z wyjścia na koncert hip-hopowy.
Gorzkie przy beju refleksje
Ludzie się rozeszli. Część z nich wróciła do domu. Inni poszli dalej w miasto, z nadzieją, że zaspokoją swój głód hip-hopu gdzie indziej. Masa i KMC skierowali się natomiast do pobliskiego parku, żeby przeanalizować, co właściwie stało się nie tylko z tym, ale z koncertami rapowymi w ogóle. Puff, puff’n’pass…
Rap coraz bardziej odbija od swojej hip-hopowej macierzy. Coraz bardziej staje się po prostu gatunkiem muzyki, bez stojącej za nim filozofii. Ta sama dolegliwość zaczęła dotykać też koncerty rapowe. Nie są już wydarzeniami, zbierającymi lokalną subkulturę hip-hopową i dającymi jej pole do interakcji. Sztuki wciskane są w wąskie okna czasowe, tak żeby wraz z ostatnim granym numerem wyrzucić ludzi za drzwi i odpalić regularny balet przy „Szklankach” i „Disney’u”. Hajs, hajs, hajs.
To jednak w dalszym ciągu nie tłumaczy braku supportów przed koncertem. Ludzie przychodzą i przez godzinę stoją w ciszy lub słuchają jakiejś playlisty puszczonej ze Spotka. A przecież równie dobrze mógłby grać w tym czasie jakiś zdolniacha. Raz, że to zdobywanie doświadczenia scenicznego. Dwa, że to zajebista promocja. Trzy, że kultywowana instytucja supportu przekłada się na wzrost poziomu podziemia. No bo co może być większą motywacją do robienia coraz lepszego rapu, jak nie perspektywa zaprezentowania go przed publiką, supportując jakiegoś hetmana sceny?
Masa wysnuł tezę, że pewnie support to dodatkowy koszt. W końcu akustyk musi wtedy obsłużyć dodatkowych nawijaczy. A, że ziomek Masy, z którym znają się od pieluchy, jest jednym z bardziej rozchwytywanych technicznych w Poznaniu, to szybka akcja, pyk, telefon i sprawa wyjaśniona. Otóż, niezależnie od tego czy jest support, czy go nie ma, gaża akustyka pozostaje taka sama. O co więc chodzi, panowie organizatorzy? O co chodzi, raperzy? Czy naprawdę nikomu już nie zależy na stymulowaniu podziemia do rozwoju? Czy duch hip-hopowy w organizmie kurczy się wraz z wpływającym na konto hajsem? Dlaczego taki Kuba Knap może wziąć ze sobą w trasę Marcelego Bobera, a wy nie potraficie dać pieprzonych 20 minut jednemu i 20 minut drugiemu talenciakowi z underu? Pamiętajcie, że im słabsze podziemie, tym słabszy w przyszłości będzie mainstream.