Rapowa delegacja w klipie do drugiego singla z nadchodzącego albumu rapera
Franek to ważna postać dla historii polskiego hiphopu – to on był pomysłodawcą i współtwórcą magazynu “Ślizg”. Na scenie był aktywny już w latach 90., nagrał kilka klasycznych utworów, jak na przykład “Dźwięki stereo”, “Kamyk zielony” lub “Pieniążek”. Od lat pracuje w branży reklamowej, odnosząc w niej spore sukcesy. Porozmawialiśmy z nim m.in. o “Ślizgu”, o “Dźwiękach stereo”, o tym jak zmienił się hip-hop oraz o reklamach z rapem w tle. Zapraszamy do lektury!
Byłeś pomysłodawcą gazety “Ślizg”. Co Cię do tego zainspirowało?
Bardzo trudno jest to rozpatrywać w obecnych realiach. Nie było czym się inspirować, bo wcześniej nie było niczego takiego. Była po prostu grupa ludzi, która jeździła na deskach i która miała na to zajawkę. To też wcale nie było tak, że to było wtedy jakoś specjalnie popularne lub żebyśmy mogli się tym szczególnie chwalić – nie było internetu w takiej formie jak dzisiaj. Zależało nam na tym, żeby móc sobie wrzucać różne zdjęcia i żeby o tym gadać – chcieliśmy mieć do tego platformę. Poza tym mieliśmy takie możliwości, bo mój tata miał wydawnictwo. Spodobał mu się mój pomysł. Uznał to jako coś, co może się potencjalnie udać, no i tak powstał “Ślizg”. Nie było w tym żadnego wątku życiowo-finansowego. Nie chcieliśmy robić z tego biznesu, nie mieliśmy takich potrzeb. Chcieliśmy po prostu robić fajne rzeczy. Dzisiaj jest to trochę nie do zrozumienia, bo świat jest zupełnie inny.
Dlatego o to pytam – dzisiaj byłoby pewnie łatwiej wpaść na taki pomysł. Wtedy nie mieliście konkurencji.
Przede wszystkim dzisiaj by się to nie udało. Teraz mamy dziesiątki popularnych stron, portali i osób, które można obserwować w różnych miejscach – nie ma takiej koncentracji treści. A wtedy właściwie był tylko “Ślizg”. Ludzie czekali na nowy numer, szukali go, składali się na jeden egzemplarz i potem czytali go w kilka osób. Do dzisiaj dochodzą do mnie takie historie, że ktoś mówi, że czekał pod kioskiem aż przywiozą gazetę. Na pewno nie da się tego teraz odtworzyć, to już nie jest możliwe. Kilka lat temu napisał do mnie Kowal (Łukasz Kowalski, jeden z redaktorów naczelnych starego “Ślizgu” – przyp. red.), że chcą stworzyć “ReŚlizg”, otwierają jego wersję internetową i czy chcę w tym uczestniczyć. Nic z tego nie wyszło. Ktoś się z tego wycofał, nie było na to pieniędzy. Jednak tak jak mówię – dzisiaj już nie ma na to odpowiedniego czasu. Poza tym chyba nie mi i Kowalowi robić gazety dla młodych ludzi o hip-hopie. To już jest różnica pokolenia, dzisiejsi słuchacze polskiego rapu mogliby bez specjalnych problemów być moimi dziećmi. Albo nawet bez żadnych problemów (śmiech).
“Ślizg” był zarówno o rapie, jak i o innej muzyce, o graffiti oraz deskorolce. Teraz pewnie trudno byłoby znaleźć młodych ludzi, którzy interesują się każdą z tych dziedzin. Czy uważasz, że wtedy deskorolka była u nas częścią kultury hip-hop?
Zdecydowanie – polski hip-hop się zaczął od deskorolki. Przynajmniej ten warszawski. Pamiętam początki pod Captiolem – tam wtedy jeździli Vienio, Włodi, Tede, Chada… Wszyscy ci późniejsi raperzy. Właściwie to tam powstała Molesta i wiele innych ważnych kolaboracji. W Warszawie najpierw się jeździło na deskorolce, a potem chodziło na hiphopowe imprezy. To było ze sobą bezsprzecznie związane.
Jaka była Twoja rola w redakcji “Ślizgu” po oficjalnym debiucie gazety?
Początki “Ślizgu” to rok 1995, miałem wtedy 17 lat. Byłem wtedy jeszcze w szkole, a później studiowałem. Na początku byłem od tego, żeby naganiać ludzi, którzy pisali. Robiłem też materiały samemu. Wszystko to redagowali starsi ludzie (z dzisiejszej perspektywy), którzy robili to jak na tamte czasy profesjonalnie. Wiedzieli jak to zrobić, bo my nie wiedzieliśmy. Jedno to napisać jakieś bzdury, a drugie to później to wydać. Po jakimś czasie wszystkiego się nauczyliśmy. Jednak na początku nie mieliśmy pojęcia, jak przygotować do druku zdjęcia, jak ogarnąć pliki do drukarni itd.
Jakie masz najciekawsze wspomnienie związane ze “Ślizgiem”?
Takich wspomnień mam tysiące. Zrobiliśmy dziesiątki naprawdę grubych wywiadów i każdy był w jakiś sposób ciekawy. Jeśli spotykasz się na rozmowę z takimi osobami jak LL Cool J, Eminem lub Lionel Richie, to nie musi się wtedy nic większego wydarzyć, a i tak jest zajebiście. Nawet jeśli LL Cool J spóźnił się 2 godziny na wywiad, to był potem bardzo miły i spędził z nami dużo czasu.
Jeśli chodzi o zabawne wspomnienia, to pamiętam, że na ulicy Brzozowej, naprzeciwko siedziby “Ślizgu” był taki ogródek między dwoma budynkami. Tam Anna Mucha spotkała się z ówczesnym chłopakiem. Podrywaliśmy ją przez okno, krzyczeliśmy do niej jakieś straszne głupoty. Ona wtedy była nastolatką, więc ją to bawiło. Dzisiaj pewnie byśmy poszli za to siedzieć. (śmiech).
Co jeszcze? W późniejszych latach przyjeżdżali do nas różni wykonawcy, robiliśmy im konferencje prasowe albo nawet uczestniczyliśmy w organizacji koncertów. Założyliśmy klub Ślizgu, przyjechali do nas Das EFX, później był Guru na “Ślizgerach”… Fajnych wspomnień mam mnóstwo. Niefajnych pewnie też.
Jakie były te niefajne? Ktoś Cię negatywnie zaskoczył z Twoich amerykańskich idoli?
Z tych największych raperów nie, negatywnie nikt mnie zaskoczył. Wtedy świat był trochę dziwny. W tamtych latach Universal był chyba największą marką zainteresowaną promowaniem muzyki w Polsce. Oni sprowadzali zagraniczne płyty i wydawali je u nas. Wywiady w “Ślizgu” były dla nich formą promocji. Sprzedawaliśmy około 80 000 egzemplarzy co miesiąc, a według badań każdą gazetę czytało mniej więcej pięć osób. Tym samym promocja u nas oznaczała dotarcie do nawet 400 000 czytelników.
Universal zapraszał do robienia rozmów przedstawicieli różnych czasopism i ludzi z audycji radiowych. Zanim jeszcze pojawiły się “Klan” i “Dosdedos”, jeździli z nami przede wszystkim zdecydowanie starsi od nas goście z radia. Oni na tych wyjazdach strasznie pili. To dość negatywne wspomnienia – pamiętam jednego, który do dziś jest naprawdę znany i który nie doczekał do wywiadu. Właściwie za każdym razem dwóch lub trzech gości było kompletnie nachlanych, zrywali się ze smyczy. My jaraliśmy jointy, więc nie mieliśmy problemów (śmiech). Zawsze udawało nam się przeprowadzić wywiad i mieliśmy na to straszną zajawkę.
A czy do dzisiaj śledzisz media hiphopowe? Widziałeś, jak to się zmienia na przestrzeni lat? W jaką stronę poszło dziennikarstwo hiphopowe od “Ślizgu” po glamrap?
Szczerze mówiąc, nie interesuje się już hip-hopem. Nie znam dzisiejszych raperów. Jakieś ksywki obijają mi się o uszy, ale często nie wiem kto to jest.
W takim razie powróćmy do 1997 roku. Jak wspominasz nagranie “Dźwięków stereo” na płytę Volta?
Pamiętam to jak przez mgłę. To chyba wtedy tak naprawdę poznałem Volta. Chociaż kojarzę go też z imprez w Hybrydach, więc głowy nie dam. W każdym razie mam wspomnienie, że jestem w jakimś pomieszczeniu, w którym są płyty i gramofony i że to jest super zajebiste. W jaki sposób to wyszło, że to był kawałek Stereofonii z NBK, a właściwie potem już tylko mój i Wzorowego? Tego akurat nie pamiętam. Tak naprawdę to Wzorowy mnie tam zaprowadził, więc to powinien być utwór NBK ze Stereofonią. No i jeszcze był z nami Wujlok ze Starego Miasta – Stereofonia to był wtedy nasz zespół. On też się dograł do tego kawałka. Najpierw wybraliśmy bit, a potem nagraliśmy to w studiu Top One – pierwszego w Polsce zespołu disco polo, który miał taki przebój “Biały miś”. Volt dostał nasze wokale i montując kawałek, wyrzucił zwrotkę Wujloka. To nie było nic osobistego, po prostu miał taką artystyczną wizję. Jest tam tylko jedno słowo, które mówi Wujlok – chyba nie dało się go wyciąć. Można wychwycić, jak mówi: “Sprawdź”.
Ten numer jest wymieniany wśród najlepszych/najważniejszych utworów w historii polskiego rapu. Na Newonce zajęliście z nim 31 miejsce w rankingu top 100. W opisie możemy przeczytać, że to największy one hit wonder w dziejach naszego kraju. Faktycznie liczba follow-upów do tego kawałka jest niesamowita, Smarki Smark nagrał cover, OSTR grał go na koncertach… No i to też prawda, że później żaden inny utwór Stereofonii nie odniósł takiego sukcesu.
Nawet nie wiedziałem, że znaleźliśmy się w jakichś rankingach. Powodem takiego stanu rzeczy było to, że później już nie nagraliśmy żadnych numerów jako Stereofonia. Wcześniej zrobiliśmy może dwa. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć to, że miałem też inne kawałki, które ktoś nucił – “Kamyk zielony” lub “Pieniążek”. No więc w sumie trochę one hit wonder, ale tak trochę do trzech razy sztuka.
Z Pękiem nagraliście więcej kawałków, mieliście chyba nagrać cały album. Twoja solówka ujrzała światło dzienne dopiero w 2012. To sporo czasu od momentu, kiedy pojawiły się “Dźwięki stereo”. Dlaczego przez tyle lat wypuściłeś tak mało utworów?
Przez wiele lat nie nagrywałem praktycznie wcale. Po prostu poszedłem sobie do pracy w agencji reklamowej. W 2012 zmieniałem pracę, miałem miesiąc nieodebranego urlopu i przez te 30 dni zrobiłem jakieś 90% płyty. Chciałem po prostu się odmulić, zrobić to dla zabawy, żeby zobaczyć, czy jeszcze umiem. Na chwilę się w to znowu wkręciłem. Faktycznie nagraliśmy z Pękiem kilka rzeczy. Mieliśmy nawet plan jeszcze z Bartoszem z Endefisu, żeby nagrywać nowe rzeczy w trójkę jako Stereofonia. Życie wszystko zweryfikowało. Po prostu nie można robić wszystkiego naraz.
Na szczęście nie zostałem raperem. Co prawda znam kilka osób, którym się to udało i które z tego żyją, ale myślę, że to nie zawsze idzie w dobrym kierunku. Ostatnio widziałem film na YouTube – Pasut chodził na festiwalu rapowym i pokazywał zdjęcia m.in. Tedego, Sokoła, Eldo i Peji. Uczestnicy tej zabawy w ogóle nie wiedzieli kto to jest. Także chyba jest coraz trudniej, w pewnym wieku trzeba coraz bardziej się wysilać, żeby dobrze z tego żyć. Więc w sumie dobrze, że nie zostałem raperem. A nie zostałem nim też dlatego, że nie miałem do tego takiego talentu jak pozostali.
Umiałeś rapować już w 1997 – wtedy chyba mało kto to potrafił.
Ale wtedy w ogóle nie było polskiego rapu. Kiedy ktoś puścił Ein Killa Hertz z kasety to był dla nas totalny szok. Inna sprawa, że nikt z nas nie miał takiego przeświadczenia, że rap może być rzeczą “na serio”. Że twój kawałek może lecieć w radiu, że może to się stać twoim zawodem jak dla gwiazd popu lub dla rozpoznawalnych muzyków. My się po prostu tym bawiliśmy. Robiliśmy to dla siebie i dla swoich znajomych, no i może żeby tym komuś zaimponować. Natomiast nie było takiego przeświadczenia, że robimy to na poważnie. Nawet kiedy wyszła pierwsza Molesta i inne historyczne płyty, to chyba nadal nikt nie myślał o tym jak o jakiejś formie zarobku lub sposobu na życie. Zupełnie inaczej się do tego podchodziło. Ja zawsze myślałem, że muszę mieć robotę.
Czyli pracowałeś w “Ślizgu”, ale nie traktowałeś tego jako biznesu.
Taki siedemnastolatek w 2023 roku jest dziesięć razy bardziej kumaty dzisiaj niż ja byłem wtedy. Nie myślałem w taki sposób, jak to często robią młodzi ludzie dzisiaj, że otwierają kanały, robią rzeczy, które przynoszą kasę, mają świadomość marketingową, wiedzą jak sprzedawać, co ludzie będą klikać itd. Chciałem po prostu jeździć na deskorolce i robić zdjęcia, żeby to dziewczyny widziały – miałem potrzebę bycia fajnym. Jak ktoś miał deskorolkę, szerokie spodnie i czapkę z daszkiem, to już było fajnie. Nie było więcej potrzeb. Hip-hop był inny – nie było o samochodach, złocie i tak dalej. Mimo że był Tupac z klipami z cadillacami i złotymi kajdanami, to takich samochodów w Polsce w ogóle nie było, więc nie było o czym mówić. W ogóle rap u nas najczęściej był o ulicy, fajnie było być biednym. Jeśli ktoś miał bogatego ojca, to było trochę słabo… (śmiech) Jak posłuchasz sobie pierwszej płyty Molesty, to tam jest o tym, że fajnie jest na ulicy, że blok jest fajny, że podwórko jest fajne. Do tego się aspirowało. To wcale nie było tak, że mieszkaliśmy w miejscach, gdzie się strzelali. Wbrew pozorom było być może mniej patologii niż jest dzisiaj, więc nie było potrzeby wyrwania się z tego getta. Hip-hop był o przeżyciach, przyjaźniach, byciu twardym, byciu fajnym na różne sposoby. Nie był o kasie i to jest chyba tutaj najważniejsze spostrzeżenie.
Nawet jeśli w późniejszych latach pojawił się temat kasy, to było to najczęściej ironiczne. Tak jak w przypadku Elemera lub Twojego kawałka z Borixonem “Jesteś bogata”.
No tak, to były żarty, to było na zasadzie kontrastu. Nawet jak Borixon nagrywał Hardkorową Komercję z Onarem, to mieszkał na kanapie w piwnicy u Krzysztofa Kozaka i codziennie sępił od niego 300 złotych. Nie było tej kasy, więc też nie było o kasie.
Sam często siedziałeś w RRX u Krzysztofa Kozaka. Mógłbyś się podzielić jakąś ciekawą anegdotą z tamtych czasów? Czytałeś jego książkę?
Czytałem i ona dość wiernie oddaje, co tam się wtedy działo. Wyglądało to jak w tych filmikach, które Krzysiek wrzucił do neta, nawet jeden jest ze mną, z Pihem, Jurasem i Borixonem. Tam się po prostu cały czas siedziało i nagrywało, każdy chciał coś tworzyć. Bywało dosyć brudno, na jednej kanapie w piwnicy spało kilka osób, ale to nie było wtedy niefajne. Cały czas ktoś pisał, wymieniał się jakimiś pomysłami, kombinował żeby coś dograć itd. Można powiedzieć, że to był twórczy melanż. Takich rzeczy już chyba nie będzie. Tak jak w filmie “Stowarzyszenie umarłych poetów”, gdzie bohaterowie wchodzili do jaskini, czytali wiersze i palili jointy – to było coś takiego. Super, że w tym wszystkim chodziło też o tworzenie rapu, bo bez tego byłaby to jedynie patologia. Ale dzięki temu, że była tam zarówno patologia, jak i pisanie, była to dekadencja (śmiech).
Byłeś również jednym z pionierów, jeśli chodzi o zakładanie wytwórni hip-hopowych w Polsce. Mógłbyś powiedzieć o tym coś więcej?
Pod siedzibą “Ślizgu” była piwnica. Zajęliśmy ją i pomalowaliśmy po swojemu. Zrobiliśmy tam studio. Mieliśmy podpisaną umowę z Universalem, że mogliśmy u nich co jakiś czas wydawać jakąś płytę. Zaczęliśmy od składanki, na której był między innymi utwór “wczesnego” Sokoła z Felipe “Niekończąca się historia końca z końcem wiązania”. Sprzedaliśmy jakieś 3 lub 4 tysiące egzemplarzy i dlatego to wszystko się posypało. To zwyczajnie nie był dobry czas na to, to się nie opłacało pod względem finansowym. Universal nie cisnął nas o robienie kolejnych rzeczy i wszystko naturalnie umarło. Dzisiaj wiem, że nie można robić wielu rzeczy w jednym momencie. Wtedy “Ślizg” już się na tyle rozrósł, że stworzył swój własny klub otwarty 7 dni w tygodniu, zaczęliśmy robić “Ślizgery”, organizowaliśmy koncerty… Wszystkiego było tak dużo, że właściwie nic nie zostało zrobione, tak jak powinno.
Około 2003 roku odbiłeś ze “Ślizgu” i rozpocząłeś bardzo udaną karierę w marketingu. Jesteś copywriterem, dyrektorem kreatywnym i współprowadzisz agencję reklamową. Współpracujesz czasem z raperami?
Raczej nie współpracuję z raperami, bo strasznie nie lubię rapowanych reklam. Robię tak zwany ATL (kampanie realizowane za pomocą mass mediów – przyp.red) – czasami to co robię też jest widoczne w internecie, ale najczęściej tworzę scenariusze do reklam i pomysły na komunikację. To nie jest tak, że kiedy jest do podpisania jakiś deal z influencerem, to ja się tym zajmuję. Nie mam takiego doświadczenia. Chociaż mam jedno doświadczenie, które ciągle się powtarza – co chwilę ktoś do mnie dzwoni i prosi, żebym “załatwił” Sokoła albo Tedego. Że potrzebny jest namiar lub żebym sprawdził, czy oni chcieliby wejść w reklamowanie danego produktu. Do Sokoła nie dzwonię, bo nie znamy się na tyle dobrze, więc mówię, że spoko, spoko i potem mówię, że nie mogłem się dodzwonić. A do Jacka wielokrotnie dzwoniłem się pytać i to niestety nigdy nie wypaliło. Kiedyś było tak, że jak ktoś coś chciał, to załatwiał wszystko sam. Dzisiaj dostaje się numery do menedżerów.
Wydaje mi się, że kiedyś raperzy bali się być kojarzeni z komercją i nie przyjmowali propozycji reklam (lub może ich nie dostawali). Jedyna forma reklamy to było ubieranie hiphopowych marek w teledyskach. Dzisiaj Mata reklamuje MCDonald, Adidasa i pojawia się na stadionie FC Barcelony…
Nikt nie chciał się sprzedać, aż w końcu Tede pokazał wszystkim, że tu chodzi o coś zupełnie innego. Już bardzo dawno temu pojawiło się coś takiego jak Tedefon w ramach współpracy z Samsungiem. Teraz chyba wszyscy chcą tego typu biznesów. Jednak od roku 95 do dzisiaj minęło 28 lat – to pewnie z dziesięć różnych etapów w hip-hopie, zmian mentalności. Mi szczerze mówiąc niektóre sytuacje też mogłyby przeszkadzać – co innego jest zagrać koncert z logotypem Pepsi, a czym innym jest Mata w McDonaldzie. Nie mam nic do niego. Fajnie, że zarabia, dlaczego ludzie mają nie zarabiać pieniędzy? Mnie się to po prostu nie podoba jako kontent, taki obraz nie przekonuje mnie do McDonalda. Wiem, że akurat ta sytuacja to odgrzewany kotlet, ale zwyczajnie nie lubię rapu w reklamach – podpinania się na siłę, takich “uliczno-fajnych” rzeczy. To wydaje mi się zawsze sztuczne, nieprawdziwe, spłycone, przekoloryzowane. Chyba jest tak z każdą rzeczą, do której masz bardziej osobisty, emocjonalny stosunek, że przeszkadza ci ona w reklamie. A poza tym “wszyscy zakładamy maski i czekamy na oklaski” tej “restauracji” doprowadzało mnie do szału. Uważam, że po tym skończyło się wszystko – hip-hop i marketing równocześnie (śmiech).
Z drugiej strony jeśli ktoś jest w stanie dostać bańkę od jakiejś firmy lub jeśli potrafi zapełnić stadion, to jest to dla mnie super. Fajnie tu powiedzieć, że o to kurwa walczyliśmy (śmiech). Oczywiście, że o to nie walczyłem, bo nie wiedziałem, że to jest w ogóle możliwe. Ale i tak mieliśmy szczęście, że złapaliśmy tego bakcyla, że znaleźliśmy się we właściwym momencie i właściwym czasie z tym “Ślizgiem”, Capitolem i tak dalej. Też z tego skorzystaliśmy, chociaż w nieco innym wymiarze i w innym świecie niż dzisiaj.
Jesteś również ghostwriterem, pisałeś teksty dla piosenkarek pop. Ostatnio popularny jest Grande Connection – youtuber, który mówi, że pisał teksty wielu młodym raperom, również tym z najbardziej popularnych wytwórni. Uważasz, że to możliwe? Zgłosił się do Ciebie jakiś raper?
Nigdy żaden raper się do mnie nie zgłosił. Kiedyś takie zjawiska w rapie nie były możliwe, bo w tej kulturze chodziło właśnie o to, żeby pisać sobie teksty samemu. Środowisko było na tyle hermetyczne, że gdyby ktoś komuś coś napisał, to wszyscy by się o tym dowiedzieli. Nigdy nikomu by to nie przyszło nawet do głowy. Każdy chciał mieć też swój flow, swoją intonację, swój styl. Natomiast dzisiaj to już nie jest ta kultura, którą ja znałem i w której uczestniczyłem. W biznesie to jest naturalne – są artyści, którym się pisze zarówno muzykę jak i teksty, bo potrafią to później fajnie przekazać. Jak się pisze tekst dla popowego artysty, to dostaje się muzykę z linią melodyczną, ktoś śpiewa “blablabla” i pod to podkłada się słowa, żeby zgadzała się liczba sylab. Nie wiem do końca co dziś się nazywa rapem, ale wydaje mi się, że dla kogoś kto śpiewa o filiżance herbaty, na luzie można takie coś zrobić. Nawet chętnie bym spróbował, dlaczego nie?
A czy sam chciałbyś jeszcze coś nagrać? Byłeś nominowany do Hot16, ale nie dołączyłeś do akcji.
Nominował mnie Radoskór, Radoskóra już nie ma… Nie wykluczam, że jeszcze coś nagram. Chyba nadal mnie to bawi, chciałbym na przykład pokombinować sobie coś z Voltem. Natomiast nikt tego nie posłucha. Nie będę tego specjalnie chował do szuflady, ale też na pewno nie będę nigdzie wysyłać po portalach. Jest taki kawałek w internecie, wrzucony 3 lata temu, który nagraliśmy jeszcze w tych czasach, w których planowaliśmy Stereofonię i wytwórnię. Nagraliśmy go z duetem producenckim Grand Reserve. Kawałek nazywa się “Soul for sale”, jest tam nieżyjący już Malik B. z The Roots, Pęku, Bartosz z Endefisu i Spon Vicious. Przez 3 lata ten numer zdobył jakieś 600 wyświetleń.
Nie sądzę, żeby kogoś jeszcze specjalnie interesowało, czy nagram jakąś szesnastkę czy nie, ale pewnie sobie nagram. Jak nagrywałem w 2012 solówkę, to już wtedy pojawiały się głosy w stylu: “o stary, wracasz do tego rapu, jak śmiesznie, pewnie kasa się tam zgadza” i tak dalej. Nie chciałbym się narażać na takie komentarze. Rzeczywiście to jest tak, że jak masz zdecydowanie więcej niż 30 lat i oglądasz się za dziewczyną, która ma 19 lat, to znaczy, że z tobą jest coś nie tak. Oczywiście to nie znaczy, że się wtedy przestają podobać dziewczyny. Tak samo jest z tym rapem. Jeśli nie jesteś jak Masta Ace, który robi to bez przerwy od 20 lat i jest w tym super zajebisty do dzisiaj, to chyba lepiej tego nie robić.
Myślę, że ważne, żeby to sprawiało frajdę. Dzięki za rozmowę!
Rozmawiał: Jakub Sommerfeld (Facebook)