“Wiele osób z wytwórni nie zna się na muzyce” – wywiad z Emilem Blefem

Opublikowano: 02/01/2024
Autor: Jakub Sommerfeld
Zdjecie newsa

Z Emilem Blefem spotkaliśmy się online, żeby porozmawiać o jego najnowszym dziele – solowej płycie “Prawidłowości”. Przy okazji poruszyliśmy wiele innych tematów – od branży kreatywnej, w której raper działa już od prawie 20 lat, przez sztuczną inteligencję, aż do jego projektu z piosenkami dla dzieci. Emil jest świetnym rozmówcą, zajmuje się wieloma ciekawymi rzeczami, więc z pewnością warto przeczytać, co ma do powiedzenia. Zapraszamy do lektury!

Na stronie nowyblef.pl możemy przeczytać: “Jak się czujesz? Kiedy ostatnio Cię o to ktoś zapytał? A siebie samego, kiedy?”. Pozwolisz, że ukradnę to pytanie.

Pytają mnie o to dwie osoby – moja partnerka oraz mój przyjaciel. Dla mojej partnerki to bardzo naturalne, a w przypadku mojego przyjaciela musieliśmy trochę wzajemnie się wyedukować w męskiej relacji, żeby pytać o to śmiało, otwarcie i bez poczucia skrępowania.

A sam siebie? Powiem Ci, że czasem za rzadko, ale żeby nie robić wokół tego jakiegoś skomplikowanego zagadnienia – za często jestem w wirze zadań, żeby o tym myśleć. Dwóm ostatnim solowym albumom dałem nazwy, które razem tworzą filozofię, którą się kieruje w życiu. Zbaczając z drogi następuje “Przesunięcie”, które wymaga korekty, aby wrócić do swojej „Prawidłowości”. Zabiegany nie masz czasu się zastanowić, czy nie wypadłeś ze swoich torów. Mimo że przeskakujesz z jednego zadania na drugie, musisz umieć złapać oddech, zatrzymać się i powiedzieć sobie: “no dobra stary, czy to jest na pewno to, co powinno się dziać? Może już warto wrócić do swojej prawidłowości?”.

Jak się czujesz – uważam, że to bardzo chwytliwe pytanie, a rzadkie… A Ciebie kiedy o to ktoś zapytał? 

Oczywiście zastanowiłem się nad tym, kiedy wszedłem na Twoją stronę. Podobnie jak u Ciebie – pyta mnie o to moja żona. Poza tym, ostatnio zrobił to nauczyciel na zajęciach z języka angielskiego. Robi to regularnie. Ale faktycznie w języku polskim łatwiej o skrępowanie.

Język odzwierciedla kulturę i nasz świat, im bogatszy tym bardziej wspiera możliwości wyobraźni i rozwija nas wewnętrznie. Dopóki nie nazwiesz pewnych emocji, nie nazwiesz pewnych wydarzeń, to one tak naprawdę nie istnieją. Bywa, że wpadasz na pomysł i on w twojej głowie jest absolutnie genialny, ale w momencie, kiedy próbujesz go zamykać w słowach, traci na swojej wartości. Uważam, że angielski jest takim językiem, który bardzo spłyca emocje. To takie “how are you” jak w filmie “Szczęśliwego Nowego Jorku”. Uśmiech na twarzy, mówisz “czuję się świetnie” i jedziesz…

W języku polskim “Jak się czujesz” zakłada głębie relacji i jeżeli zadajesz takie pytanie, to powinno cię to naprawdę interesować. 

Na swojej stronie pisałeś też, że istnieje mnóstwo powodów, dla których lubisz tworzyć piosenki. Jednym z nich jest przypływ weny, taka iskra. Wiem o czym mówisz, ale wielu pisarzy twierdzi, że tworzenie to naprawdę trudna, mozolna praca. Nie ma w tym żadnego romantyzmu – to raczej regularne zmuszanie się do pisania przez na przykład godzinę dziennie. 

Ja się absolutnie z tym zgadzam. Wena dla mnie opisuje moment, w którym pewne dane w twojej głowie poukładały się w sensowną strukturę. Przykładem jest proces kreatywny w agencji reklamowej. Kiedy dostawałem nowe zlecenie, często brałem wielką kartkę i zaczynałem na niej rysować, zapisywać skojarzenia, myśli, wstępne pomysły. Potem robiłem oddech od projektu, żeby informacje się procesowały. Oczywiście rozmyślałem o pomysłach, żeby je rozwinąć, sprawdzić czy działają, ale bez takiego intensywnego ślęczenia. I w końcu przychodzi moment, kiedy wiedziałem, że mam kuloodporny koncept.

Zakładam, że te dane w głowie pracują gdzieś z tyłu na poziomie podświadomości, układają się i nagle idziesz pod prysznic albo jedziesz samochodem i niespodziewanie pojawia się na przykład koncept na kawałek. Mając pomysł, weryfikuję, czy temat, którym jestem w stanie wypełnić cały utwór, a na końcu po prostu siadam do warsztatowego pisania.

Bardzo często polecam książkę, która pomogła mi się odblokować przy poprzedniej płycie – “Sztuka powieści”. Polecałem to wielu osobom na Instagramie – chwalę się, bo nie przeczytałem za wiele książek w ostatnich latach, więc jak mi się udało coś skończyć, to o tym opowiadam. To jest antologia wywiadów z pisarzami z “The Paris Review”. Wszystko otwiera bodajże Houellebecq, a zamyka Ernest Hemingway. To niesamowita książka, która pokazuje różny warsztat pisarzy, którzy tworzyli na przestrzeni około 50 lat. Moim zdaniem to fascynujące, że ktoś wstaje o 4 rano, pije kawę, idzie na spacer i zakłada, że ma dzisiaj napisać 60 stron. Mogę mieszać, ale wydaje mi się, że właśnie Houellebecq mówił, że nigdy nie kończy wątków danego dnia, zawsze stara się zostawić je otwarte – potem łatwiej jest mu wystartować. Ktoś inny pisze do momentu, w którym czuje, że już doszedł do ściany i nie może nic dalej wykombinować. Jeden piszę siedząc, inny stojąc. Z tej książki wynika właśnie to, że nie ma czegoś takiego jak wena. Istnieje tylko warsztatowa praca mózgu, która polega na układaniu klocków większym lub mniejszym wysiłkiem. 

Mówisz, że mało czytasz, ale przecież nagrywałeś z Eldo “Książki”. Co więcej, studiowałeś polonistykę – wiem, że tam co roku trzeba czytać (przynajmniej w teorii) setki książek.  Jak to wspominasz? Czy wiedza ze studiów pomaga Ci w dzisiejszym życiu?

Uważam, że okres studiów to czas, w którym mięsień mózgowy bardzo mocno pracuje – warto wykorzystać go na to, żeby eksplorować wiedzę, dowiedzieć się, gdzie szukać wartościowych treści, jak lepiej myśleć. Wyrobić sobie taki nawyk, że jak czegoś nie wiesz, to od razu sprawdzasz. Pod tym względem studia dały mi bardzo dużo.

Jeśli chodzi o pisanie tekstów, to szkoła raczej mi nic nie dała. Dużo osób uważa, że jak ktoś idzie na studia polonistyczne, to idzie na studia pisarskie. To absolutnie nie jest to. Filologia polska to historia literatury i języka. Nie nauczysz się dzięki temu lepiej pisać. Możesz zyskać większą świadomość funkcji języka, ale to są dwie odrębne sprawy. Jednak jeśli bierzesz się za pisanie poważnej powieści, to warto znać kanon literatury, style, móc do nich nawiązywać lub się nimi bawić, więc na pewno jest to przydatne. W rapie mamy follow-upy, możemy nawiązać konkretnym wersem lub jego modyfikacją czy odtwarzając charakterystyczne flow. W dziedzinach sztuki i rozrywki działają te same zasady. 

Podczas studiów dużo koncertowałem, trudno mi się było wtedy przykładać do nauki. A jeśli chodzi o liczbę lektur – mieliśmy koleżankę, która do tematu podchodziła bardzo poważnie i sumiennie. Zrobiła doświadczenie i próbowała czytać wszystko co mieliśmy zadawane. Nie doszła nawet do połowy. Nikt nie jest w stanie tego przeczytać, bo po prostu materiał jest zbyt obszerny. Trzeba było korzystać ze wstępów i opracowań, które pokazują esencję.

Też studiowałem polonistykę. Na pierwszym roku przeczytałem ponad 120 książek, ale potem zorientowałem się, że łatwiej zdać egzamin, kiedy czyta się same opracowania. Mam dokładnie takie same wrażenia – na studiach dowiedziałem się sporo o historii literatury, ale pisanie prac rocznych było bardzo odtwórcze. 

To tak jak mówią, że najgorsze co może zrobić artysta, to iść na ASP. Oczywiście można się z tym nie zgodzić, ale spotykałem się z takim zdaniem i to od rzeźbiarzy, grafików i różnego rodzaju artystów, których poznałem. Przyczyna jest prosta – w momencie, w którym zaczynasz studia, zaczynasz być wtłaczany w matrycę. Do głowy wpadają ci różne wzorce i potem trudno jest od tych wzorców odbić. Materiał często jest zacofany, nie jest współczesny. Chyba całe szkolnictwo cierpi na tym, że w szkołach nie uczy się myślenia, tego że wiedza jest czymś ciekawym, że pozwala zrozumieć świat i rozwiązywać problemy. Zamiast tego wtłacza się do głów “gotowce”. To straszne zabijanie młodzieńczej potrzeby eksplorowania świata, zabijanie kreatywności. Nie zgadzam się na to, mimo że w przeszłości byłem hardcorowym kujonem-konformistą. Uczyłem się przede wszystkim dlatego, że chciałem mieć to z bani, nie denerwować rodziców, wyjść na deskorolkę z ziomkami i pojeździć.


Z pewnością słabi nauczyciele mogą zabijać kreatywność. A jak to jest z branżą kreatywną, w której pracujesz od 17 lat? Czy ona według Ciebie naprawdę jest kreatywna? Czy paradoksalnie nie zamyka w pewnych ramach i wymaga wyłącznie określonego rodzaju myślenia? 

W tej branży występuje jedna rzecz, która bardzo utrudnia swobodne myślenie. Kreatywność zakłada popełnianie błędów i wpadania w ciemne zaułki. Jednak inaczej się do tego podchodzi w momencie, kiedy ważą się losy wysokobudżetowych kampanii. Dla małych agencji często taki przetarg jest bardzo kosztowny i angażuje większość zasobów. Przegrana może spowodować, że Excel będzie się świecił na czerwono, więc trzeba starać się uniknąć błędów i trafnie odpowiedzieć na potrzeby klienta. Mała tolerancja na błędy może blokować głowy.

Kiedyś w agencjach było mniejsze tempo, było więcej przestrzeni. Dobrą praktyką było chodzenie do klientów z kilkoma liniami kreatywnymi – można było zrobić jedną “po bożemu”, drugą poważniejszą, a trzecią totalnie pojechaną. Dzięki temu łatwiej można było sprawdzić, co może zagrać. Dzisiaj zrobienie kampanii i wypełnienie wszystkich kanałów komunikacyjnych pomysłami i materiałami jest tak wymagające czasowo, że często tego się nie da zrobić.

Wydaje mi się, że kiedyś w reklamie można było zrobić więcej – przykładem jest np. kreatywny zabieg extreme consequences, na bazie którego powstało wiele nagradzanych reklam. Prosty i skuteczny – polega na absurdalnie przesadnym pokazaniu efektu działania produktu – w pozytywny lub negatywny sposób. Witaminy wesprą rozwój Twojego syna tak, że piłką baseballową straci samolot, sos jest tak ostry, że komar przy kąsaniu, spłonie itd. Dzisiaj taki zabieg zostałby skasowany za over promise, nieprawdziwe pokazanie efektu. Teraz trzeba znaleźć atrakcyjny i angażujący pomysł, aby wyeksponować realne korzyści produktu. 

Marketing rozwinął się niesamowicie w każdym obszarze. Dziś siłą są dane, analiza i trafne wnioski, dlatego lata temu opuściłem kreacje na rzecz strategii. Dziś reklama i myślenie o niej jest bardzo zdyscyplinowane – jest mniej miejsca na zabawę i kreatywne fajerwerki. Co nie oznacza, że nie ma osób, które się świetnie w tych obszarach poruszają i nadal robią bardzo ciekawe rzeczy.

Dzisiaj musisz wymyślić koncept, który obejmie kilkanaście kanałów komunikacyjnych. Na każdej z nich musisz opowiedzieć ideę kreatywną w trochę inny sposób, ale spójny. Idee kreatywne muszą być bardzo elastyczne, przez co wchodzą na pewien poziom ogólności. Nie są ostre, bo byłyby trudne do zaadoptowania na różnych kanałach. 

Poza tym przy tworzeniu architektury, pozycjonowaniu marki, która ma funkcjonować np. w siedmiu krajach trzeba pamiętać, że każdy rynek jest inny, konsumenci myślą inaczej i trzeba oprzeć markę na uniwersalnych wartościach, a to zawsze rozmydla jej „osobowość”. Wyjściem jest adaptowanie na rynek lokalny przy zachowaniu kluczowych założeń. 

Nie chcę popadać w myślenie “kiedyś to było”, bo rzeczywistość się zmienia – trzeba sobie radzić, wpasowywać się w nią. Dopóki masz siły, żeby adaptować się do zmian, to jest ok. A jeśli nie? Można wysiąść z tego pociągu, kupić dom na odludziu i siedzieć tam. Nie ma w tym nic złego. Miałem ostatnio taką refleksję, że na starość dobrze jest sobie znaleźć jakąś przystań, która mogłaby mnie odgrodzić od świata w momencie, gdy poczuje, że nie chce wkładać wysiłku, żeby się w nim odnajdywać. 

U mnie na szczęście nadal tak jest, że często przeżywam ekscytację dzięki swojej pracy. Wymaga ode mnie ciągłej nauki i kontaktu z interesującymi informacjami z bardzo różnych dziedzin.

Wydaje mi się, że praca w marketingu pomaga Ci w muzyce o tyle, że przykładasz dużą wagę do aspektów wizualnych – widać to m.in. po tym jak oryginalne są teledyski, które promują Twój nowy album. 

Na początku było tak, że to rap mi pomógł w reklamie. Dzięki pisaniu tekstów wiedziałem, że mogę napisać wszystko. Skoro jestem w stanie napisać tekst o filiżance, to jako copywriter mogę opisać cokolwiek. Jak występujesz na festiwalach dla wielu tysięcy ludzi, to potem będziesz umiał przedstawić prezentację klientom – nie mówię, że na swoją pierwszą prezentację wyszedłem totalnie wyluzowany, tak naprawdę byłem mocno zestresowany, ale na pewno miałem solidne podstawy. Wiedziałem, jak się zachowuje tłum, jak należy budować interakcje z publicznością itd. Dziś jestem postrzegany jako osoba, która dobrze prezentuje, która potrafi skupić uwagę, szybko nawiązać kontakt – to zasługa muzyki, ale też oczywiście samego doskonalenia tej umiejętności.


Dzisiaj dzięki marketingowi trochę lepiej rozumiem, co mógłbym zrobić z rapem, bo zwyczajnie w muzyce jestem rzadziej. Niestety bardzo mocno ograniczają mnie fundusze. “Prawidłowości” to rzecz, którą zrobiłem wyłącznie ze swoich pieniędzy, bez żadnych zasobów zewnętrznych. Na początku było tak, że ten rap mnie wspierał, a teraz jest odwrotnie.

Rozumiem, że fajnie jest mieć wyraźną identyfikację wizualną. W ogóle bardzo lubię to obserwować u raperów. Bardzo mi się podobało to, jak wychodził Miły ATZ z “Czarnym swingiem”. Miał wszystkie elementy, które pojawiają się w architekturze marki – jingiel, logotyp, konkretny styl, spójną identyfikację wizualną. Widzę na naszej scenie repozycjonowanie raperów, którzy nagle chcą być inaczej postrzegani – mamy Otsochodzi, który był undergroundowym raperem i nagle zrobił to, co niektóre marki – zwrot. Stworzył numer z Taco, stał się kolorowym ziomkiem, który zmienił tematykę, wygląd, zachowanie. To bardzo ciekawe rzeczy. Mam miliony pomysłów, które mógłbym zrealizować, ale to droga zabawa.

Działam niskobudżetowo, ale to też trzeba umieć. Oczywiście staram się też, żeby wszystko było dla mnie przyjemne i zabawne. Przecież chcę, żeby muzyka dawała mi frajdę i satysfakcję, a nie była moim źródłem problemów i zgryzot. Dzięki niej jestem lepszy w robocie, a dzięki pracy, jestem bardziej sobą w rapie.

Od początku miałeś taki zamysł, żeby działać niezależnie i rozprowadzać “Prawidłowości” “z bagażnika, tylko że w wersji digitalowej”? Czy wcześniej próbowałeś znaleźć wytwórnię?
Próbowałem, rozmawiałem z wieloma osobami w różnych wytwórniach. Często odbiorcy danej wytwórni to nie są moi potencjalni odbiorcy – szukają w muzyce czegoś innego. Ktoś miał inne muzyczne plany. Nie udało się… Ale w sumie walić poprawność polityczną. Po prostu wiele osób z wytwórni nie zna się na muzyce albo zgodnie z dzisiejszymi priorytetami, patrzy na nią pod kątem atrakcyjnego monetyzowania. Uważam, że “Prawidłowości” to świetny album, który został oceniony poprzez moją postać, a nie przez jej wartość muzyczną i tekstową. Myślę, że to fantastyczny, ponadczasowy album, który wiele przetrwa i przy odpowiednich środkach mógłby zrobić naprawdę sporo.

Na początku miałem plan, żeby zrobić fizyka, ale potem mając świadomość, że nie sprzedam tego dużo, uznałem, że wolę te pieniądze przeznaczyć na coś innego – właśnie oprawę graficzną, design itd. Długo dochodziłem do pomysłu na sprzedaż płyty po linkach. Do prostych mechanizmów dochodzi się zazwyczaj okrężną drogą. Byłem chyba jedyną osobą w swoim otoczeniu, która wierzyła, że to się uda. Opublikowałem stronę nowyblef.pl i początkowo nie działało. Ktoś w końcu mi powiedział: “Wiesz, tam jest taki tekst, że wpłać dowolną kwotę. Ja nie wiem, ile mam wpłacić, żeby cię nie obrazić”. Dopisałem w nawiasie, że nawet jeśli wpłacisz dychę, to się nie obrażę. To był przełomowy moment – zdjąłem tym barierę psychiczną. Wpłaty ruszyły i to było dla mnie fantastyczne. Wtedy poczułem, że to wszystko ma sens, że mam swoich odbiorców. Udało się, zadziałało, super.

Zaciekawiło mnie, że do promocji praktycznie nie używałeś Facebooka.

Nie korzystałem z Facebooka i to źle, bo tam jest chyba 95% Polaków. Jeszcze nad tym pomyślę, nie chcę wykorzystywać wszystkich możliwości naraz. Tę płytę robiłem bardzo długo. Uznałem, że warto poświęcić czas na jej promocję – nie chciałem wypuszczać singli i nic więcej z tym nie robić. Tak możesz zrobić, jeśli jesteś Taco i ludzie będą kupować twój album po samej informacji, że wydałeś płytę. Chciałbym tę promocję rozłożyć w czasie, potestować różne możliwości. Moim pomysłem było to, że do każdego maila, do którego dołączałem linki do YouTube’a i do Soundclouda, dorzucałem zmontowane przeze mnie “story” z prostą animacją. Każdy mój słuchacz dostawał inny opis – kafelek z informacją, że twoi znajomi mogą kupić tę płytę na nowyblef.pl oraz spersonalizowany kafelek z podziękowaniem za zaufanie bezpośrednio dla mojego odbiorcy. Chciałem podziękować, ale  też liczyłem, że słuchacze będą publikować to na Instagramie i ja dzięki temu trafię też do ich followersów. Nie wziąłem pod uwagę tego, że nie są to osoby, które uzewnętrzniają się w mediach społecznościowych. Wielu z nich tego nie udostępniło. Za to bardzo dużo osób odezwało się do mnie prywatnie, pisało fantastyczne rzeczy. Wiem, że ta płyta jest dla nich ważna, zidentyfikowali się z nią. Bardzo to doceniam. Dla mnie to są mega ważne momenty, które mocno mnie uskrzydlają. 

Na “Prawidłowościach” znajdziemy utwory, które opowiadają o tym, co Cię ulepiło. Jest to m.in. “Skąd” ze wspomnianym Miłym ATZ. To nieoczywiste połączenie – naturalnym gościem wydawał się tutaj Mes, bo przecież to z nim masz mnóstwo muzycznych historii. Wybór gościa to była kwestia bitu, chciałeś uzyskać kontrast, czy kierowałeś się jeszcze czymś innym?

Dobrze zdefiniowałeś dwie rzeczy. Bit do tego kawałka jest mocno grime’owy, jest takim połamańcem. Pomyślałem, że ATZ sobie z nim fajnie poradzi, będzie dobrze na nim brzmiał i to faktycznie się udało. A druga sprawa to wspomniany kontrast. Nie chciałem robić boomerskiego numeru w stylu: “nagrywaliśmy kawałki na starej taśmie”. Nikogo to dzisiaj nie obchodzi. Wszyscy to wtedy robili, wszyscy mieli podobne początki. Nie ma sensu mówić o tym piętnasty raz. W tym numerze bardziej chciałem powiedzieć to, że jestem z osiedla, że paliliśmy jointy z chłopakami za blokiem, że byłem w podłym liceum, w którym było dużo narkotyków, dużo nieprzyjemnych sytuacji, paru ludzi umarło. To mnie ulepiło. Bardzo doceniam to, że poznałem ludzi z mocno różnych środowisk. Fajnie jest jak umiesz pogadać i z profesorem i z alfonsem i z każdym znajdziesz wspólny język. Każdy z nich ma coś ciekawego do powiedzenia, a wielu umie się dogadać z tylko jednym z nich. Ulepiły mnie bardzo skrajne doświadczenia, niektórzy uważają, że mam zapas doświadczeń za cztery osoby. To chyba nie jest pozytywne, czasami chciałbym więcej prostoty w swoim życiu. Niestety najczęściej sam jestem prowodyrem tych wszystkich wydarzeń. Ale pracuję nad tym, żeby to trochę uspokoić. 

W swoich tekstach często sięgasz po kontrast.  Przykładem jest utwór “Hokej”. 

“Hokej” to numer, który chciałem napisać od bardzo dawna. Na jeziorku Gocławskim autentycznie jeździliśmy na łyżwach, graliśmy w hokeja, miałem tam bójkę – ktoś chciał mnie okraść z czapki i obroniłem się, co było super, bo nigdy nie byłem wielkim fighterem. W tym numerze chciałem właśnie zestawić młodzieńczy żar, który wtedy nas tak rozpalał z chłodem jeziora, z lodem. To było punktem wyjścia, a potem te kontrasty już poszły dalej. To była taka pierwsza wizja, na której to wszystko zbudowałem. Sam tekst powstał chyba dość szybko, dostałem super fajny aranż od chłopaków z badxxample, czyli od Szoguna i Bartka Tkacza. Chciałem zbudować strukturę z powtarzalnych elementów – rapuję tam o pierwszym strzale, pierwszym golu, drugim strzale itd. Oczywiście będę tego kiedyś żałował, kiedy zagram koncert z tym materiałem, bo przy podobnych strukturach łatwo się można pomylić, ale tym może będę się martwił w przyszłości. 

Czy zgodzisz się z tezą, że im masz trudniej w życiu, tym piszesz lepsze teksty i jesteś bardziej twórczy? 

Jak najbardziej się z tym zgadzam. Oczywiście jestem depresyjnym raperem. Nie umiem pisać szczęśliwych tekstów. Moja partnerka mówi: “Napisałbyś coś przyjemniejszego w odbiorze”.

Moim zdaniem na przykład “Butelki” są przyjemne w odbiorze. 

One są trochę śmieszne, ale jednak to historia kolesia, który przez swoją głupotę, gapiostwo i zaniedbanie traci bardzo ważną osobę. Ten tekst napisałem po przeczytaniu wiersza z tomiku Zabiegi miłosne Marcina Barana. To jest poziom absurdu jak w Monty Pythonie – facet czeka pod oknem, ale nie wie, które to okno, czeka na kobietę, ale nie wie, czy ona w ogóle przyjdzie. Tekst jest zarówno smutny, jak i zabawny, wyluzowany – taki nie do końca w moim stylu. Ryfa Ri powiedziała, że dla niej “Butelki” są topem z tej płyty. Jak się nad tym zastanowić, to w ogóle “Prawidłowości” są nie w moim stylu, to takie trochę zaprzeczenie tradycyjnego Emila Blefa. Jeżeli ktoś nie chce sięgnąć po ten album, bo myśli, że mnie zna, to jest w bardzo dużym błędzie.  

“Prawidłowości” zaskakują również pod względem muzycznym. Jak Ci się współpracowało z badxxample? Mes podczas rozmowy z Krzysztofem Nowakiem powiedział, że dla niego współpraca z jednym producentem jest nudna, że spójność nie jest ciekawa. Ja się do końca z tym nie zgodzę. A Ty co o tym myślisz? 

Bity na “Prawidłowościach” są bardzo różnorodne. Bartek Tkacz i Szogun są niesamowicie kreatywni. Rozumieją moje pomysły i chcą się bawić muzyką, konstruować, szaleć. To jest mocno dopieszczony album – Szogun siedząc nad mixami włożył w to tonę energii i wiedzy. Szanuję też jego umiejętność podjęcia konkretnej decyzji producenckiej. Umie odchudzić kawałek z wielu dźwięków na rzecz tylko jednego, bo uważa, że to lepiej wpłynie na numer. Bardzo to lubię – to jest wizja, odwaga, doświadczenie. 

Dla uważnego słuchacza “Prawidłowości” tworzą spójną opowieść – wszystko zaczyna się zagubieniem, ucieczką od problemów. W “Byłem tam” chłopaki mówią: “Chodź, nawalimy się, zapomnisz”. Tylko że nie da się zapomnieć. Aż do momentu, w którym “Jadę” i jestem na końcu tej drogi i rozumiem, że nie da się uciec, trzeba zawrócić. 

Przepraszam, że Ci przerwę, ale we wspomnianym już wywiadzie Mes powiedział, że wśród jego kolegów z zespołów, to Ty zawsze chciałeś mieć najwięcej władzy w projektach. Sam zdecydowałeś o tym, że nagrasz “Mam wiadomość” pod konkretny bit i że to będzie Twój solowy numer. Jak Ty to pamiętasz?

Myślę, że działaliśmy demokratycznie. Chodzi o to, że ufałem Mesowi w kwestii produkcji. Jego wiedza w tym aspekcie była znacznie większa niż moja. Mogłem się jarać jakimś bitem, ale Piotr mówił: “stary, to jest bardzo słaby bit, nie ma sensu”. Co ciekawe podkład do “Oszustów” nie budził we mnie większych emocji, a przy “Uwierz we mnie” cały chodziłem. Kocham muzykę do “Milion razy”, lubię do niej wracać. Myślę, że każdy z nas miał jakieś preferencje, ale wszystko wiązało się z pewnymi kompromisami. To były czasy dobrego zespołu, dzieciaków, które chciały zrobić coś fajnego. Mieliśmy wizję naszego składu, wiedzieliśmy, jacy chcemy być. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że to była taka niezapisana strategia marki. Robiliśmy to wszystko intuicyjnie. Myślę, że jak na tamten czas było to mega ciekawe i oryginalne – łysy Mes w dresie z piwkiem w ręku i ja z czapką, koralami i w okularach. Co to za team w ogóle (śmiech). Takie wyraźne wizerunki buduje się dzisiaj. Rozumiem skąd wzięła się nasza popularność w tamtych czasach. Pomijając rap na fajnym poziomie, z którym słuchacz mógł się identyfikować, było dużo aspektów, na które dziś mogę spojrzeć z perspektywy marketingowej.

Kontrasty zawsze są ciekawe. 

Tak, dobre pomysły się rodzą na zderzeniach sprzecznych idei. Rodzi się wtedy nowa energia. 

Wróćmy proszę do solowej kariery i do współpracy z badxxample.

W przypadku “Billingu” miałem kilku producentów, ale zrobiłem go przede wszystkim z Piotrem Walickim – on trzymał w ryzach ten projekt. “Przesunięcia” zrobiliśmy z Andrzejem “Fonai” Pieszakiem. Lubię taką współpracę. Mam specyficzne podejście do rapu, do muzyki. Uważam, że przy tworzeniu płyty ważna jest relacja, która wtedy się rodzi. Dzięki temu jestem mniej skrępowany, łatwiej mi rapować. Moi współpracownicy mnie lepiej rozumieją. Bity Szoguna i Bartka tak mnie zachwycały, że słuchałem ich bardzo długo, szukając pomysłów. W ogóle nie miałem takiego odczucia, że ta płyta się jakoś zlewa. 

Przy tworzeniu muzyki bardzo ważny jest dla mnie aspekt społeczny. Mieliśmy ustalone, że spotykamy się w każdą środę po pracy, że gadamy sobie i pracujemy. Czekałem na to. Bywało tak, że Szogun mi mówił: “nie no stary, widzę że nie masz siły, nie męcz buły. Wrócimy do tego następnym razem”. To było ważne. Szogun z Bartkiem znali moje możliwości i wiedzieli, kiedy stać mnie na więcej, a kiedy jestem w złej formie. Potrafili mi powiedzieć wprost, że mam poprawić tekst. Szogun zrobił mi takiego psikusa – napisałem numer o emocjach koncertowych i chyba podszedłem do tego zbyt ambitnie. Nawinąłem bardzo szybką zwrotkę. Bartek powiedział, że obrobi ten kawałek i mi go podeśle. Z pierwszej zwrotki zostawił tylko dwa wersy. No i ja mu mówię: “Szogun, chyba coś ci pouciekało”. A on na to: “Nie stary, zostawiłem tylko te wersy, które się nadawały”. To był taki bardzo subtelny pstryk w nos, bez zabijania mojej pewności siebie jako rapera. Przecież każdy ma jakieś ograniczenia. Badxxample byli dla mnie bardzo wymagający i naprawdę dużo wnieśli do tego projektu. Jestem za to wdzięczny. A ja też potrafiłem zrobić na nich wrażenie. Pamiętam, że kiedy nagrywałem “Szepty”, to mocno im się to podobało.

Sporo utworów odpadło na etapie produkcji? 

Wywaliliśmy wszystkie numery, do których nie byliśmy przekonani. Kilka kawałków nam się nie udało. Jak Szogun mówił, że coś jest do kitu i ja nie byłem w stanie o to zawalczyć, to się z nim zgadzałem. Bywało też, że wychodziłem z kabiny i sam mówiłem: “nie, to jest bez sensu”. Lubię taką realtalkową gadkę, że wchodzę do studia, nagrywam i potem nikt tego specjalnie nie montuje. Co nie oznacza, że nie mam takich numerów w ogóle, bo na przykład “Zwiększaj dawkę” jest mocno pocięte. Czułem, że w tym przypadku utwór na tym zyskuje. W przypadku takich utworów jak “Hokej” lub “Idę z tobą” mój wokal jest bardziej naturalny. Przy “Szeptach” myślałem o dorzuceniu jakiegoś efektu do mojej śpiewanej frazy, ale w końcu uznaliśmy, że to  naturalny głos, niczego tam nie udaję i tak zostaje.

Niedawno wyszedł klip do wspomnianego “Zwiększaj dawkę” – teledysk stworzony przez sztuczną inteligencję. Czy tutaj też korzystałeś z doświadczeń z agencji reklamowej? 

Tutaj cię zaskoczę – w ogóle nie brałem pod uwagę korzystania ze sztucznej inteligencji. Po prostu odezwał się do mnie Łukasz Piekut – kumpel, z którym kiedyś pracowałem. Pewnego dnia wrzucił mi zajawkę do tego utworu na Instragramie. Co ciekawe, Łukasz był pierwszą osobą, którą kupiła moją płytę online. Zrobił to z własnej woli (śmiech). Wtedy w ogóle nie pomyślałem, że to on jest autorem, myślałem że ktoś zwędził nam ten kawałek i sobie coś kombinuje.
Porozmawialiśmy o zrobieniu całego teledysku. Łukasz wysłał mi swoją pracę  i zmiotło mnie z planszy. To jest genialne, wygląda przepięknie – jest jednocześnie niepokojące, przerażające i twórcze. Mam nadzieję, że jeszcze uda nam się coś wspólnie zrobić, bo otworzyło mi to banię.

Jednak na kolejny teledysk mam trochę inny pomysł. Lubię ilustrację wideo, myślę, że to jest ważne. Wcale nie potrzeba wysokiego budżetu, żeby wyszło coś ciekawego. Jeżeli Beyonce wyszła z singlem w stylu lyrics video, to chyba nikt nie założy, że ona nie miała hajsu na klip lub chciała zaoszczędzić. Wszystko jest kwestią pomysłu i ilustracji. Ostatnio odezwałem się do swoich kumpli z osiedla, wpadłem do jednego z nich – pytałem o to, czy mają jakieś stare foty. Mamy zdjęcia, na których siedzimy za blokiem w daszkach Nike’a z deskorolkami. Z racji tego, że sam się zacząłem zajmować animacją (bardziej na rzecz swojego projektu z piosenkami dziecięcymi – Bączki Zakręcone Muzyką), to czuję, że mam dużo większe możliwości i na pewno coś z tego ulepię. Jaram się, bo to ciekawa, fajna rzecz. 

Nie słyszałem o Bączkach Zakręconych Muzyką. Czy mógłbyś rozwinąć ten temat? 
Jakiś czas temu zacząłem pisać piosenki dla dzieci w wieku 3-10 lat. To również jest projekt, w którego głównie ja inwestuję (śmiech). Głównym bohaterem jest zabawka – bączek, stworzyłem takiego brand hero. Te piosenki robię z gościem, który siedzi na drugim końcu świata – w Indonezji. Briefuję go w związku z muzyką, wszystko omawiamy, on mi podsyła muzykę i potem pod to nagrywamy. Na YouTube można już znaleźć stworzony przeze mnie klip do utworu “Tup, tup, chrup”. Rapuje w nim moja córka, a druga z córek śpiewa w refrenie. Jest też wokalistka.

Zrobiłem także klip do kawałka o tym, żeby zachęcać rodziców do wychodzenia na plac zabaw – “Mamo, tato, wstawaj”. Mam napisanych kilka kolejnych utworów, np. o tym że dzieci kochają się brudzić. Tak jak na wszystko, mam na ten projekt większy plan. Chciałbym zrobić numer, który porusza poważniejszy temat. Mam już do tego muzykę, ale nie mogę się zabrać do nagrania wokalu – w tym momencie nie mam na to czasu. W każdym razie mam pomysł, żeby zrobić wokół tego większy szum, to będzie główny singiel. Szukam odpowiedniego partnera.

Tak jak widzisz – nie nudzę się, ale myślę, że fajnie jest robić ważne rzeczy, które coś wnoszą. Na Instagramie można znaleźć profil “Bączki zakręcone muzyką”. Staramy się walczyć ze stereotypami, które towarzyszą młodym rodzicom. Mówię tu o tekstach w stylu: “po co nosisz dziecko, przyzwyczai się” albo o odganianiu dziecka, które przez to przestaje wierzyć, że ma coś do powiedzenia.

Mega fajna sprawa, będę śledził. Skończmy jeszcze temat sztucznej inteligencji – jak podchodzisz do niej jako artysta? Z jednej strony dzięki niej możesz mieć świetne klipy przy niskim budżecie. Z drugiej strony jest też trochę potencjalnych zagrożeń jak np. używanie czyjegoś głosu lub twarzy bez pozwolenia. 

Dynamit był stworzony z dobrych intencji. Margaret Thatcher też starała się zmienić Wielką Brytanię – są osoby, które na tym skorzystały i takie, które straciły wszystko. Czasy się zmieniają. Jak wchodził uber to taksówkarze też się temu sprzeciwiali. Nowoczesności nie zatrzymasz.

Oczywiście nie wierzę w to, że sztuczna inteligencja przejmie kontrolę nad ludzkością. Dużo wcześniej wykończymy się sami, przez naszą głupotę. AI to bardzo ciekawe narzędzie. To jak z internetem – też miał być z założenia dobry, a faktycznie ryje głowy młodym ludziom i służy do wielu niecnych celów. Chyba bym wolał, żeby to było tak, że istnieje jedna zła osoba, która siedzi w ciemnym pokoju przed komputerem, głaszcze kota i mówi: “haha, przejmę kontrolę nad światem”. Wtedy by to znaczyło, że wystarczy odstrzelić jednego człowieka i wszystko wróci do normy. Prawda jest taka, że to my sami napędzamy popularność social media, ich sprzedaż, scrollujemy itd.

Sam ze sztucznej inteligencji korzystałem także przy okazji tworzenia klipów do piosenek dla dzieci – częśc obrazów generowałem sztucznie. Dzięki temu mogłem zmniejszyć koszt płacenia za obrazki oraz wygenerować to, co było bliższe mojej wizji. 

Jak zobaczyłem klip Łukasza, to pomyślałem: “Niech to AI się rozwija, genialnie – kawał sztuki”. Oczywiście to, że ktoś straci przez to pracę, nie jest fajne. Właściciele przedsiębiorstw, dla których człowiek jest “iksem” w Excelu nie będą się zastanawiać nad wyrzuceniem tysięcy ludzi, jeśli będzie można coś zautomatyzować. Niestety chyba nie możemy z tym walczyć. Chociaż nie wiem, poczucie braku sprawczości jest złe, więc możemy z tym zawalczyć. (śmiech). 

Mówiłeś, że jesteś aktywnym raperem raz na kilkanaście lat. Ostatnia przerwa była wyjątkowo krótka. Chciałbyś iść za ciosem po “Prawidłowościach”, czy robisz sobie znowu przerwę? 

Chciałem wydać “Prawidłowości” i po “Przesunięciach” byłem na muzycznym haju. Byłem wtedy na takim etapie życia, że musiałem je trochę zredefiniować. Uważałem, że muzyka może na nie pozytywnie wpłynąć. Potrzebowałem pisania tekstów.

Oczywiście cały czas mam dużo pomysłów, ale nie wiem, czy mam teraz tak dużo energii i przestrzeni, żeby robić cały album. Nie chcę nic deklarować. Muszę trochę odchudzić liczbę zadań, bo zwyczajnie się przekręcę. Muzyka jest dla mnie ważna – oczywiście często się na nią obrażam, czasem się nie lubimy, ale nie jestem w stanie rzucić jej całkowicie. Czasami pojawiają się myśli w stylu: “daj sobie spokój, wystarczy, nie ma sensu, odwieś mikrofon na kołek”.

W tym momencie mam jeden pomysł, gdy o którym myślę, to się jaram – kompletnie niekomercyjna rzecz, więc pewnie to mnie pogrąży finansowo (śmiech). Myślę też, że muzyka potrzebuje trochę oddechu, muszę od nowa złapać na nią zajawkę. Teraz jestem tym zmęczony. Jestem w fazie promowania “Prawidłowości”, więc to dla mnie ten mniej przyjemny okres. Ja po prostu lubię robić płyty, lubię proces twórczy, to co następuje potem sprawia mi mniej przyjemności. Promocja jest trudna – robię marketing od 17 lat, więc wolałbym komuś zapłacić i powiedzieć: “weź to wypromuj. Mogę podsyłać pomysły, mieć burzę mózgów, ale serio nie chcę mi się tego robić samemu”.

Rozumiem, bo przecież w Twoim przypadku muzyka jest odskocznią od pracy.  

Tak. Też nie wiem, czy zwróciłeś na to uwagę, ale dziś mało kto mówi: “Ej, ale fajne kawałki nagrałeś”. Częściej mówią: “Fajnie sobie ogarnąłeś promocję”. Ja tego nie kwestionuję, że wizerunek jest bardzo ważny, tak samo jak pomysł na promocję. Bez szumu płyta ginie. Nie mówię tu o rzeczach w stylu: “zdissujmy kogoś, będzie o nas głośno”. Bardzo podobały mi się aktywacje, które wychodziły od Problemu – były ciekawe, wizjonerskie. Bardzo lubiłem pomysły Bartosza Walczuka, który robił rzeczy dla Dawida Podsiadło. Wiem, że to mega łebski, kreatywny gość.

Rozumiem, że strona promocyjna jest dzisiaj dużo ważniejsza od tego, co jest na płycie, bo możesz zrobić jeden dobry utwór i dwadzieścia beznadziejnych, a przy dobrej promocji singla to będzie banglało. Może to, że dla mnie zawartość płyty jest najistotniejsza, jest jakąś moją formą buntu wobec rynku muzycznego. Chciałbym pokazać, że nie zgadzam się na dzisiejszą rzeczywistość – bez dissowania i czepiania się młodych twórców, ale po prostu na zasadzie, że ja to robię w swój sposób, bo taką mam zajawkę. 


Na koniec chciałbym Cię prosić o “polecajki” kulturowe. Mogą to być niszowe rzeczy. Co ostatnio ciekawego przeczytałeś, obejrzałeś lub wysłuchałeś?
Jeśli chodzi o książki, to na pewno “Samiec alfa musi odejść” – bardzo polecam. Dawkuję sobie tę książkę, bo każda strona zmusza mnie do przemyśleń. Polecam też Wita Szostaka “Szczelinami”. To fantastyczna poezja. Fantastyczna, bo ją rozumiem, a nie będę zgrywał fachowca (śmiech). Jakub Małecki mówił w wywiadzie, że Wit Szostak to obecnie najlepszy polski pisarz, więc bardzo się cieszę, że znalazłem go wcześniej. Polecam też “Ekstazę” Anny Gacek – to rzecz o latach 90. Uważam, że to mindblower, poleciła mi ją moja partnerka. To o tym, jaką siłę miało wtedy MTV, jak dyktowało warunki, o marketingu stojącym za Michaelem Jacksonem. To też o sukcesie Nirvany, o Pearl Jam, Smashing Pumpkins, o Seattle.  Jest mega fajna ciekawostka o filmie “Samotni” i o serialu “The Friends”. Można sobie obejrzeć wywiad z tą autorką u Paciorka – bardzo ciekawy. To są trzy rzeczy, które czytałem ostatnio.

Jeżeli chodzi o kino to “Informacja zwrotna” Żulczyka bardzo mi się spodobała – zaskakujący serial o nałogu, trzymający w napięciu. Obowiązkowo polecam też “Ted Lasso”. To najbardziej pozytywny, najzabawniejszy serial jaki powstał w ostatnim czasie. Robi robotę na zimową chandrę. Oczywiście też “Rozdzieleni” – obejrzałem po poleceniu Dawida Podsiadło i straszliwie czekam na drugi sezon. To o ludziach, którzy chodząc do pracy, zapominają o swoim życiu. Przy ostatnim odcinku targały mną tak silne emocje, że krzyczałem do ekranu jak pięcioletnie dziecko.

A jeśli chodzi o muzykę? Często grał u mnie Frank Ocean. Jestem psychofanem zespołu Ulfur Ulfur z Islandii. Bardzo lubię płytę białoruskiego rapera Maksa Korża. Ostatnio spodobała mi się płyta Kim Nowak. To bardzo dojrzały album, który bardzo mi siedzi, a nigdy nie przepadałem za stylem rapowania Fisza. Zacząłem też słuchać trochę francuskiej muzyki elektronicznej. Wiele podróżuję, bardzo szukam inspiracji. Z Polski podchodzi mi jeszcze Barto Katt z kawałkiem “Gehenna”. To bardzo mądry raper – to być może trudno dostrzegalne przez jego ironiczną, lekko kpiącą postawę, ale jak mówił Camus – cynizm to pokusa inteligencji i łatwo się nim zasłaniać. Polecam!

Bardzo dziękuję za rozmowę!

(Fot. główna – autor: Aleksandra Wiśnios)

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Powiązane:
Najnowsze newsy:
Komentarze: