Jakub Sommerfeld i Mroku we wspólnej rozmowie poruszają temat albumu "Drobne zgrzyty", cyberpunku, Żabsona w…
Jeśli lubicie obszerne wywiady z raperami (i nie tylko), prawdopodobnie słyszeliście o książkach z cyklu „To nie jest hip-hop. Rozmowy”. Cała seria zawiera dokładnie sto (!) rozmów, które zajęły blisko dwa i pół tysiąca stron. Za kilka dni światło dzienne ujrzy ostatni, szósty tom, którego bohaterami są takie legendy polskiego hip-hopu, jak Ceube (Trzyha / Moro Sport), Fisz, IGS, Bogna Świątkowska, Te-Tris czy DJ Twister. Zachęcamy Was do zamawiania książki ze strony nodayzoff.pl oraz zapraszamy do sprawdzenia naszego wywiadu z jej autorem i wydawcą – Jackiem Balińskim. Ile wywiadów z Vieniem sprawdził, zanim sam z nim porozmawiał? Kto nie wprowadził ani jednej poprawki podczas autoryzacji? Biografię którego polskiego rapera najchętniej by napisał? To tylko niektóre z ciekawostek, których dowiecie się z poniższego tekstu. Udanej lektury!
Skąd wziął się pomysł na książkę z wywiadami z raperami, producentami, DJ-ami, wydawcami…?
W 2016 roku pewna osoba zwróciła się do mnie z propozycją współtworzenia książki, która miała być czymś na wzór polskiego odpowiednika kultowego tytułu „Ego Trip’s Book of Rap Lists”. Oczywiście przystałem na to, lecz przez kilka kolejnych miesięcy nic sensownego się nie zadziało, a ja w międzyczasie postanowiłem diametralnie zmienić formułę i postawić na obszerne wywiady.
Od kilku lat wtedy już pracowałem freelance’ersko jako dziennikarz i coraz częściej napotykałem na problem, żeby gdziekolwiek „przepchnąć” wywiad, który ma więcej niż zdawkowe cztery tysiące znaków. Szczególnie w internecie dążyło się do coraz krótszych treści, co średnio mnie zadowalało. Skoro niemal nikt nie pozwalał mi publikować materiałów o interesującej mnie objętości, uznałem, że sam sobie na to pozwolę (śmiech). Miałem już pierwsze próby wydawnicze na swoim koncie, ponieważ ze znajomym robiłem magazyn – co prawda, bardzo niszowy, ale mimo to docierający do kilkunastu krajów na całym świecie. Był to dla mnie cenny poligon doświadczalny. Pracując nad pierwszym tomem „To nie jest hip-hop. Rozmowy”, traktowałem go jako swego rodzaju wisienkę na moim dziennikarsko-wydawniczym torcie, po czym planowałem skierować swoje życie na inne tory, chcąc związać je bardziej z kierunkiem studiów, które wówczas równolegle kończyłem.
Skoro już w tamtych czasach na portalach nie chciano dłuższych rozmów, czy nie miałeś obaw związanych z tym, że prawie nikt nie sięgnie po twoją książkę? Sam bardzo lubię wywiady tekstowe, ale ludzie coraz częściej wybierają formę audio/video. Nawet pod średniej długości tekstem pojawiają się komentarze w stylu: „Za długie, nie czytam”.
Twoja obserwacja jest słuszna, przy czym pamiętajmy, że pierwszy tom powstawał w latach 2016–18. Niby względnie niedawno, ale od tamtej pory bardzo mocno zmienił się sposób konsumowania treści. Zaczynając tworzyć pierwszy tom, o Tik Toku czy Shortsach nikt jeszcze nie słyszał, a podcasty w Polsce ledwie zaczynały raczkować – tak to przynajmniej pamiętam.
Tak czy inaczej, nie zastanawiałem się wówczas nad tym, jaka objętość wywiadu będzie najbardziej odpowiednia dla statystycznego czytelnika. Nie miałem żadnych obaw, albowiem nie miałem żadnych oczekiwań. Nie usiadłem do tej książki dlatego, że pomyślałem, że wypełnię tym rynkową lukę i zarobię kupę pieniędzy, tylko dlatego, że byłem małolatem, który czuł silną wewnętrzną potrzebę stworzenia takiej pozycji. Kalkulacje pojawiły się dopiero bliżej premiery – głównie po to, żeby nie przestrzelić z nakładem i niechcący nie narobić sobie długów.
Szczęśliwie pierwszy tom okazał się strzałem w dziesiątkę, dzięki czemu mogłem kontynuować tę serię. Gdy podjąłem decyzję, że w pełni poświęcam się „TNJHH. Rozmowy”, siłą rzeczy musiałem zacząć myśleć bardziej strategicznie i większą uwagę przyłożyć do aspektów finansowych. Nie wpłynęło to jednak na formę książki czy na jej objętość – nawet gdy stało się już jasne, że wywiady tekstowe, przynajmniej w hip-hopie, powoli tracą rację bytu. Zdaję sobie sprawę, że mógłbym liczyć na znacznie większe zasięgi, gdybym zdecydował się tworzyć na przykład podcasty, ale świadomie przez długi czas nie decydowałem się na to. Czuję dużą satysfakcję, że mimo wszelkich trudności udało się tę serię rozbudować do aż sześciu tomów i łącznie stu obszernych wywiadów.
Ostatni, szósty tom zawiera rekordowo długie wywiady. Z niektórymi artystami rozmawiałeś niemal dziewięć godzin!
Tak było (śmiech). Rzeczywiście szósta odsłona „TNJHH. Rozmowy” jest absolutnie rekordowa – tak pod względem czasu trwania spotkań, jak i pod względem docelowej objętości wywiadów. Dla porównania: spotkania na potrzeby drugiego tomu trwały średnio w okolicach trzech i pół godziny, a na potrzeby szóstego – blisko siedem godzin. Całe podium najdłuższych wywiadów w historii tej serii znajduje się właśnie w szóstym tomie. Nie było to jednak zaplanowane, a wyszło po prostu w praniu. Nie jest też oczywiście tak, że im dłuższy wywiad, tym lepszy – podejrzewam, że można zrobić świetny wywiad w pół godziny i beznadziejny w dziesięć godzin – niemniej jest to dowód chociażby na to, że rozmówcy bardzo poważnie podeszli do tych spotkań, zaangażowali się w nie całymi sobą.
Ogromną wagę przywiązuję do selekcji treści, do kompozycji wywiadu, stąd wolę mieć dużo więcej materiału, niż de facto potrzebuję, po to, żeby móc później dać do druku samo „mięso”. Kiedyś szacowałem, że na opracowanie jednej rozmowy muszę poświęcić mniej więcej sześćdziesiąt–osiemdziesiąt godzin. W przypadku ostatniego tomu myślę, że spokojnie na każdy wywiad przeznaczyłem trzycyfrową liczbę godzin (śmiech) – począwszy od researchu, na składaniu tekstu w InDesignie kończąc. Te liczby są szalone, ale – jak to mówią – cel uświęca środki.
Korzystasz z narzędzi do automatycznej transkrypcji czy wszystko przepisujesz w tradycyjny sposób?
Chętnie bym oddał tę żmudną robotę w ręce sztucznej inteligencji, ale niestety okazało się, że akurat w przypadku tej książki na ten moment nie ma to większego sensu. Przy wywiadzie z DJ-em Haemem przetestowałem jedno z takich narzędzi – jest wręcz genialne, natomiast surowego tekstu miałem wtedy ponad czterysta tysięcy znaków. Żeby czytelnik mógł sobie to wyobrazić – jest to blisko połowa finalnej objętości jednego tomu… Opracowanie tego transkryptu i okrojenie go do pięćdziesięciu tysięcy znaków zajęło mi więcej czasu, niż gdybym przepisał nagranie samodzielnie, ponieważ przy ręcznej transkrypcji niejako wstępnie już redaguję sobie tekst i przesiewam to, o czym wiem, że na pewno mi się nie przyda.
Skoro ktoś poświęcił Ci dziewięć godzin i przełożyło się to na aż czterysta tysięcy znaków, to może warto byłoby kontynuować Waszą współpracę? Zastanawiałeś się nad stworzeniem biografii lub wywiadu na kilkaset stron? Myślę, że niejeden artysta mógłby zainteresować czytelników – rozmawiałeś przecież z wieloma legendami polskiego rapu.
Sam raczej nie zainicjuję takiego tematu, ale jeśli ktoś wyjdzie z propozycją, z przyjemnością w to wejdę – oczywiście pod pewnymi warunkami. Inna kwestia jest taka, że od 2018 roku dostałem kilkanaście propozycji książkowych – i nie tylko – i niemal nigdy nic z tego nie wychodziło. Gdy więc ktoś pisze lub dzwoni z kolejną propozycją, zazwyczaj mówię, że jestem na tak, ale mimo to mam graniczące z pewnością przeczucie, że na gadaniu się skończy (śmiech).
W każdym razie uważam, że research, który robię pod kątem wywiadów do „TNJHH. Rozmowy”, byłby w zupełności wystarczający do pracy nad czyjąś biografią bądź wywiadem rzeką. Dla przykładu: przed spotkaniem z Vieniem do piątego tomu sprawdziłem pi razy oko sto pięćdziesiąt wywiadów z nim. Mam bardzo metodyczne podejście do przygotowań, przekopuję się przez wszystkie możliwe źródła, potrafiłem godzinami siedzieć w Bibliotece Narodowej i wertować stare czasopisma… Tak jak już zostało powiedziane – z każdym kolejnym tomem moje wywiady trwają coraz dłużej, ale i tak czuję po nich raczej niedosyt niż przesyt. Nie opowie się całego życia w dziewięć godzin, ba – nie opowie się go nawet w godzin dziewięćdziesiąt… Krótko mówiąc – czekam na poważne oferty (śmiech).
Który z Twoich dotychczasowych rozmówców zainteresował Cię najbardziej? O kim najchętniej napisałbyś całą książkę?
Pewnie nie takiej odpowiedzi oczekujesz, ale naprawdę trudno mi wybrać jedną postać. W „TNJHH. Rozmowy” znalazło się łącznie sto wywiadów i większość z nich wspominam doskonale. W zasadzie nie ma takiego, który wspominałbym źle. Nawet jeżeli współpraca z niektórymi przebiegała czasem opornie, to każdej osobie jestem wdzięczny za udział i zaproszenia żadnej z nich nie żałuję.
Gdybym jednak został postawiony pod ścianą i musiał wskazać tylko jednego bohatera, wskazałbym Lukasyno, mimo że zaczynając pracę nad pierwszym tomem, absolutnie nie przypuszczałem, że kiedykolwiek w ogóle zaproszę go do swojej książki. Kojarzył mi się z bardzo hardcore’owym, ulicznym rapem, który to nurt nigdy nie był mi szczególnie bliski. Po wywiadzie z Wilkiem WDZ do drugiej części usłyszałem od niego, że powinienem kiedyś porozmawiać z Lukasyno, bo to bardzo ciekawy człowiek z intrygującą historią. „Jasne, wezmę go pod uwagę” – odpowiedziałem kurtuazyjnie, acz bez przekonania. Minęło trochę czasu, dojrzałem, otworzyłem oczy, dostrzegłem w Lukasyno to, o czym mówił Wilku, i stało się dla mnie oczywiste, że musi się znaleźć w tej serii. Fantastyczny, niezwykle inspirujący gość, z którym w dodatku pracowało się wyjątkowo sprawnie. To nie jeden z tych, których o autoryzację trzeba było się upominać kilkunastokrotnie (śmiech).
Jeśli mowa o autoryzacjach, to ponoć raperzy uwielbiają edytować swoje odpowiedzi, a niektórzy nawet ingerują w treść pytań. Czy zdarzyło się, że dostałeś z powrotem wywiad, który w trakcie autoryzacji został wywrócony do góry nogami?
Zacznę od tego, że mnie samemu zdarzało się pisać wywiady ze mną od nowa, zmieniałem tekst w dziewięćdziesięciu procentach… Mam swoje wymagania dotyczące redakcji i dbam o to, by każda rzecz sygnowana moim nazwiskiem trzymała poziom. Jeśli chodzi natomiast o autoryzacje do „TNJHH. Rozmowy”, to nie ma reguły: czasem zmian jest dużo, czasem są jedynie kosmetyczne. donGURALesko (tom II) i Emade (tom IV) nie wprowadzili choćby jednej poprawki; pamiętam, że z Bartkiem Strowskim, czyli współautorem trzech pierwszych tomów, śmialiśmy się, że Gural pewnie nawet nie przeczytał tego wywiadu (śmiech). Bardzo mało zmieniał też na przykład Fu (tom VI).
Muszę jednak tutaj podkreślić, że ogromnie doceniam skrupulatną autoryzację i w przypadku tych książek uważam wręcz, że im więcej poprawek, tym lepiej. Myślę, że gdyby rozmówcy nie ingerowali w swoje wypowiedzi, nie znaczyłoby to, że jestem genialny i nie ma się do czego przyczepić, tylko że nie chciało im się wprowadzać zmian (śmiech). Zredagowany wywiad nie oddaje jeden do jednego przebiegu spotkania, jest znacznie bardziej skondensowany, inaczej wygląda kompozycja, stąd konieczna jest wnikliwa lektura i weryfikacja ze strony artystów. Czyjaś mniejsza lub większa ingerencja w treść nie świadczy o tym, że dana osoba podważa moją pracę, a o tym, że jej zależy na jak najlepszym efekcie końcowym.
Pamiętam, że na przykład Kixnare (tom V) wręcz drastycznie zmienił kształt swoich wypowiedzi, ale to było kapitalne z jego strony. Na spotkaniu czuł się trochę niepewnie, był spięty, stremowany, przez co zapewne nie zawsze formułował swoje myśli tak, jak by chciał, więc później w autoryzacji nadał im pożądaną formę. Poświęcił na to kupę czasu, a przy tym podszedł z dużym szacunkiem do mojej pracy, tak że była to współpraca niemal wymarzona. Dla przeciwwagi: przy trzecim tomie zdarzyło się, że miałem poczucie, że pewien gość za bardzo się zagalopował podczas edycji i przeszarżował, ale na szczęście udało się to w miarę sensownie wyprostować. No i pamiętam jeszcze jednego gagatka z drugiego tomu, który dopisał, że jego pomysły są „wizjonerskie” – co byłoby nawet OK, gdyby nie fakt, że dopisane zostało w moim odautorskim wstępie do wywiadu (!), czyli sprawiało wrażenie, że to moja opinia o tym człowieku… Usunąłem to (śmiech).
Kierowałeś się jakimś kluczem, wybierając rozmówców, czy były to raczej spontaniczne decyzje?
Klucz doboru można by zamknąć w jednym słowie: intuicja. Zapewne byłoby inaczej – czytaj: bardziej metodycznie – gdybym od samego początku wiedział, że wydam nie jeden, a kilka opasłych tomów. Do pierwszego tomu zaprosiłem ludzi, którzy z dowolnego powodu mnie ciekawili. Dla przykładu: jak byłem nastolatkiem, jarałem się rapem Dizkreta, a nieco później na swój sposób podziwiałem jego karierę biznesową – stąd zaproszenie. Podobnie było w przypadku pozostałych osób – zawsze było w nich coś, co uważałem za inspirujące.
Od drugiej części starałem się już nieco szerzej patrzeć na scenę i różnicować listę bohaterów, choćby pod względem geograficznym – po to, żeby nie było na przykład rzucającej się w oczy nadreprezentacji Warszawy. W przypadku tomów piątego i szóstego natomiast pewną zmianą było to, że zaprosiłem do nich wyłącznie ludzi z naprawdę bardzo dużym doświadczeniem. Nie żałuję oczywiście udziału Żabsona czy Otsochodzi w, odpowiednio, pierwszym i drugim tomie, niemniej z kilku powodów w ostatnich tomach postawiłem na różnie rozumianych weteranów. Średnia wieku rozmówców szóstej części to ponad czterdzieści siedem lat, podczas gdy w przypadku drugiej części – ledwie trzydzieści trzy. Domyślam się, że w ten sposób mogłem stracić część młodszych odbiorców, ale była to świadoma decyzja. Nie chciałem kontynuować tej serii z pobudek jedynie komercyjnych i zapraszać do niej ludzi, co do których nie jestem przekonany, ale co do których można by podejrzewać, że wpłyną pozytywnie na sprzedaż.
Dla mnie, jako czytelnika, chyba najbardziej interesujące były wywiady z ludźmi, o których wcześniej prawie nic nie wiedziałem: z grafikami, menedżerami, wydawcami…
Bardzo mnie to cieszy. Byłoby świetnie, gdyby więcej czytelników prezentowało podobne podejście i sięgało po „TNJHH. Rozmowy” nie tylko dlatego, że w tej czy innej części jest lubiany przez nich raper X czy Y, ale również dlatego, że mogą zapoznać się z historią osób, które są dla nich anonimowe. W tych książkach nie ma osób przypadkowych, więc jeśli ktoś się w niej znalazł, musiał zrobić naprawdę dużo dla polskiego hip-hopu. Paweł Fabjański, Staszek Koźlik, Marta Nizio, Marek Zioło – to pierwsze z brzegu nazwiska, które dla przeciętnego słuchacza hip-hopu mogą brzmieć obco, tymczasem to postacie z ogromnymi zasługami. Nie jest przypadkiem, że wywiad z pierwszym z wymienionych jest najbardziej obszernym, biorąc pod uwagę wszystkie moje książki.
Oficjalnie już zapowiedziałeś, że szósty tom „TNJHH. Rozmowy” jest tomem ostatnim. Gdybyś mógł przeprowadzić jeszcze jeden wywiad w ramach tej serii – z kim byś porozmawiał?
Powiem tak: na swojej wishliście mam ponad sześćdziesiąt ksywek i nazwisk, które chciałbym jeszcze zaprosić. Do tego dochodzi kilkanaście osób, które z różnych przyczyn podziękowały za udział. Do każdej rozmowy podchodzę z takim samym zaangażowaniem, więc nie jest tak, że z kimś z rzeczonej wishlisty chciałbym pogadać bardziej, a z kimś mniej. Zapewne jednak w każdym tomie miałem swoich cichych faworytów, więc i tutaj mam jedną osobę, której braku szczególnie żałuję – a jest nią Pelson. Zapraszałem go dwa razy, ale pozostał nieugięty, tłumacząc, że odsunął się w cień i nie udziela już wywiadów. Nie pozostało mi nic innego, jak uszanować jego decyzję i cieszyć się, że miałem przynajmniej okazję w 2016 roku przeprowadzić z nim krótki wywiad u niego w mieszkaniu. Zważywszy jednak na to, że w lutym 2024 wypuścił nowy singiel po latach milczenia, może udałoby się go namówić na udział w siódmym tomie…
…którego wydania niestety nie masz w planach. Nie żal Ci, że to już koniec? W końcu poświęciłeś tej serii kilka ładnych lat.
Na pewno trochę żal, przy czym na moją decyzję nikt nie wpływał. Doszedłem po prostu do wniosku, że w pewnym momencie trzeba powiedzieć: stop. Teoretycznie mógłbym stworzyć jeszcze co najmniej cztery tomy, bo jest z kim rozmawiać, ale – brutalnie rzecz ujmując – z moim podejściem potencjał komercyjny każdej kolejnej części byłby coraz niższy. Mogę być trochę oderwany od rzeczywistości, lecz czas poświęcony na pracę nad książką musi się jakoś zwracać, tak więc wolę zakończyć ten etap, w momencie gdy jest jeszcze OK, niż obudzić się za dwa–trzy lata z ręką w nocniku. Zrobiłem tyle, ile byłem w stanie, najlepiej jak umiałem. Sześć tomów, blisko dwa i pół tysiąca stron, sto wywiadów – wstydu nie ma! Uważam też, że jest dużym przywilejem, że przez mniej więcej sześć lat mogłem zajmować się niemal wyłącznie wydawaniem książek z wywiadami, nie oglądając się na rynkowe trendy. Wszystko robiłem w zgodzie z samym sobą, nikt mi niczego nie dyktował.
Dla doprecyzowania – nie jest tak, że definitywnie zapieram się, że już nigdy nic nie powstanie pod tym szyldem. Co więcej, mam nawet jakieś wstępne plany z tym związane. Komunikat pod tytułem: „Szósty tom jest ostatni”, oznacza jedynie, że dotychczasowa formuła się wyczerpała i na pewno nie będę jej kontynuował. Jeśli spadnie mi z nieba worek z pieniędzmi, to z przyjemnością ten komunikat odwołam i zrobię kolejną część. Tak się pewnie jednak nie stanie, ale zamiast żałować, że to już koniec, wolę docenić, że aż tyle w tak krótkim czasie udało się zrobić. Poza tym nie chciałbym być niewolnikiem jednego tytułu. Coś robiłem wcześniej, coś będę robił później.
Wiesz już, czym będziesz dalej się zajmował? Chciałbyś wciąż pisać o polskim rapie?
O polskim rapie przestałem pisać w 2016 roku (śmiech) – bo wtedy została opublikowana ostatnia moja recenzja.
Co przyniesie przyszłość? Różne plany i pomysły są, natomiast mam taką przypadłość, że trudno mi jest skupić się na kilku rzeczach równocześnie, dlatego gdy pracuję nad książką, to… pracuję nad książką. Jestem skoncentrowany na tym, co jest do zrobienia tu i teraz. Po premierze szóstki pewnie powinienem chwilę chociaż odpocząć, a potem jedziemy dalej. Albo nadal w opcji autor-wydawca, albo wyląduję w końcu gdzieś na etacie. W sierpniu skończę trzydzieści lat, może najwyższa pora na to, żeby zacząć pracować jak uczciwy obywatel (śmiech).
Wydawałeś/wydajesz siebie sam. Gdyby ktoś się do Ciebie zgłosił z informacją, że napisał książkę o rapie, chciałbyś ją wydać?
Od 2018 roku zgłosiły się do mnie dwie, może trzy osoby z propozycjami wydawniczymi; tyle samo osób pytało mnie, czy mogą odbyć staż w No Dayz Off… Niedużo. W okolicach premiery drugiego tomu snułem wizje, żeby zbudować wydawnicze imperium, ale wkrótce mi to przeszło, aż ostatecznie zrozumiałem, że własna firma – choć raczej rozpatruję siebie w kategoriach samozatrudnionego – o której myślałem od liceum, nie była mi potrzebna w pierwszej kolejności do tego, by spełniać się biznesowo, a do tego, by móc działać na własnych zasadach.
Wszystko, co robiłem i robię w ramach selfpublishingu, odbywało się metodą prób i błędów. Zdarzało mi się podejmować irracjonalne decyzje. Pierwszy z brzegu przykład: trzeci tom został wydrukowany w pełnej palecie CMYK, pomimo że kolorowe były jedynie niewielkie fotografie przedstawiające bohaterów książki w czasach młodości. Gdyby je zestawić jedna obok drugiej, zajęłyby łącznie może jedną rozkładówkę. Nie przeszło mi wtedy przez myśl: „Hm, przecież te fotki też możemy dać w skali szarości, dzięki czemu będziemy drukować z samego czarnego, co obniży koszt produkcji o co najmniej trzydzieści procent”. Niby wydałem wtedy już dwie książki, o których było głośno i które ładnie się sprzedały, a okazało się, że nadal byłem w swojej profesji zielony…
Przytoczyłem tę porywającą anegdotę, aby uzmysłowić, dlaczego nigdy nie zdecydowałem się na to, aby wydać książkę innego autorstwa niż mojego (śmiech). Są wydawnictwa, które lepiej się do tego nadają. Mnie w pełni wystarczało, by z każdym kolejnym tomem stawać się coraz lepszym – tak od strony wydawniczej, jak i od strony autorskiej.
Życzę Ci zatem worka z pieniędzmi, jak najmniej błędnych decyzji i pracy, która przyniesie Ci satysfakcję. Dzięki za wywiad!
(Fot. główna – Bartek Modrzejewski)
(Packshoty – Katarzyna Krempińska)